wtorek, 15 października 2013

Rozdział trzydziesty dziewiąty


Nagle nogi zatrzymują się. Patrzę w górę, gdzie na niebie powstaje tęcza, przecieram twarz z kropel potu. 
- Michalina, co jest ? - krzyczy mężczyzna podjeżdżając do mnie na rowerze. Nie mówię nic. Stoję. Stoję tak jak stałam i tylko niektóre jego słowa przedzierają się przez moje myśli. Nie orientuje się, kiedy podchodzi do mnie, chwyta mnie za ramiona i potrząsa. 
- Biegnij ! Biegnij do jasnej cholery ! 
Miesiąc. 30 prostych, krótkich, wyczerpujących dni. Jestem tu miesiąc. Wśród tych ludzi, wśród ich zachowań. Z nimi, a jednak w innym świecie. Japonia. Wzrok ląduje na malutkim, skośnookim człowieku wystawiającym przed swój bazar tabliczkę z "domkowymi" literkami. Uśmiecha się do mnie. Nie robię nic. Wciąż. I kiedy potrząsa mną jeszcze mocniej, kiedy krzyczy i klnie na mnie mam ochotę się rozpłakać. Jak dziecko, jak dziecko, któremu zabrano zabawkę. 
Gromie go wzrokiem i od nowa zaczynam wyścig. Wyścig z nim po ulicach Tokio. Wyścig z samą sobą, z własnymi uczuciami. Kiedy przebiegam ostatni, 10 kilometr, uśmiecha się do mnie życzliwie, klepie po ramieniu i pozwala wrócić do mieszkania. 
Łapie taksówkę i po 40 minutach dojeżdżam do jednego z wieżowców. Na 20 piętro wbiegam,  ponieważ jak mawia Richard winda to koszmar dla sportowców. 
Spocona, zmęczona, obolała wchodzę do przestronnego jasnego salonu połączonego z jadalnią i kuchnią. Rzucam torbę na szarą kanapę, a sama wchodzę do łazienki
Po krótkiej kąpieli z mokrymi włosami, siadam na łóżku z laptopem na kolanach i patrzę na widok zasypiającego Tokio za oknem. Loguje się na przeróżne portale, przeglądam przeróżne strony internetowe i nagle słyszę dźwięk przychodzącej wiadomości na Facebooku. 
- Przyjedziesz ? - od Zbigniew Bartman. Wybrzuszam oczy jeszcze raz patrząc na wiadomość. Miesiąc  Tyle czasu nie rozmawialiśmy. W zasadzie oprócz rodziców nikt z Polski się do mnie nie odzywał. 
- Po co ? - krótkie, treściwe. 
- Wiesz, że od roku staramy się o dziecko. Asia nie może zajść w ciąże, jest załamana. - tyle. 
Tak po prostu. Tyle słów. Dwa zdania, które sprawiają że zrywam kontrakt, które sprawiają, że pakuję walizki i zamawiam bilet na lot. Tyle. 
Bo pamiętam ile oni dla mnie zrobili. Bo wiem, że są najwspanialszymi ludźmi jakich Bóg mógł postawić na mojej drodze. 
Bo są przyjaciółmi. 
Przyjaciółmi, którzy nigdy mnie nie opuścili, którzy kopali po tyłku kiedy było trzeba. Bo znosili mnie mimo mojej upartości, chamstwa, wrogości, krzyków. Byli. Bo przyjaciel to taki ktoś kto przechodzi cały świat tylko po to aby być przy drugiej osobie. Przyjaciel to osoba, której ufasz bezgranicznie tak jak ja ufam im. Bo przyjaźń to nie umowa na miesiąc czy dwa albo tylko wtedy kiedy jest pięknie, przyjaźń to milion łez wylanych na ramieniu drugiej osoby, to tysiące uśmiechów i miliony godzin spędzonych z tą osobą. Prawdziwy przyjaciel to osoba, która zejdzie po Ciebie na samo dno jeżeli będzie taka potrzeba. Przyjaźń to najwspanialsza rzecz na świecie, a przyjaźń z nimi jest jeszcze lepsza. Lepsze od soku pomarańczowego, albo kawy. 
Dla przyjaciela mogę poświęcić wszystko. Kontrakt, złość Richarda, Japonię. Tylko po to aby być przy nich. Przy nich w momencie, kiedy oni sami nie wiedzą co robić, kiedy oni są pogubieni, kiedy przechodzą jedne z najgorszych chwil w życiu. 

W brudnej, śmierdzącej toalecie przebieram  się w czyste ciuchy, łapie ostatni pociąg na linii Warszawa - Jastrzębski Zdrój i po 5 godzinach wysiadam na jastrzębskim dworcu. 
Niebieską taxówką dojeżdżam do mieszkania, w którym w tym sezonie będą mieszkać państwo Bartman. Z 5 walizkami wjeżdżam windą na 3 piętro i nie pukając ani nie dzwoniąc do drzwi wchodzę do przedpokoju. Rzucam w progu walizki i podbiegam do kanapy, na której zwinięta w kłębek, opatulona kocem leży załzawiona Asia. 
- Cichutko. - siadam na brzegu sofy, wtulając w swój brzuch jej ciężko głowę. - Ułoży się. Kotek. - głaszcze ją po głowie, całując w czoło. 
- Nie mogę. A on chce. - wybucha płaczem, trzęsie się, zgina się jeszcze bardziej w pół, przejeżdżając wychudzoną dłonią po nieświeżych włosach. 
- Byłaś u lekarza ? - kręci obojętnie głową. - To skąd wiesz, że jesteś niepłodna ? -  wzrusza ramionami. 
Nie jestem cierpliwa, spokojna, nie daję jej ukojenia. Wręcz przeciwnie krzyczę na nią, podnoszę ją z kanapy i wpycham do łazienki włączając wodę. Kiedy słyszę, że bierze prysznic, wyjmuję z prawie że pustej lodówki masło i szynkę, a z chlebaka bułki. Nastawiam wodę, w międzyczasie wlewając do przezroczystej szklanki sok malinowy, który już po chwili zalewam wrzątkiem. Na stole stawiam parujący napój i talerz kanapek. W czerwonym notesie, znalezionym w sypialni Bartmanów, odnajduję numer Aśkowej ginekolog, z którą umawiam się na wizytę za 3 godziny. Kiedy Asia wychodzi z toalety sadzam ją przy stole i siłą wciskam w jej usta kanapki. 
- Zaraz idziemy do ginekologa i żadnego ale ! - kiwam na nią palcem. Nie mówi nic, pochłania kanapki patrząc na mnie przerażonym wzrokiem. - Nie bój się. Będę tam z Tobą. - ściskam pokrzepiająco jej dłoń, czym wywołuje na jej twarzy delikatny uśmiech. Kiedy kończy jeść do mieszkania wchodzi Zbyszek wita się ze mną, ale nie z nią. Jej oczy zaczynają się szklić, Zibi nie zwraca na to uwagi. On w ogóle na nią nie zwraca uwagi. 
- Asia, pomaluj się i ubierz, a ja ze Zbychem pójdziemy na zakupy, za 20 minut masz być gotowa. - uśmiecham się do niej, po czym wyciągam Bartmana na klatkę schodową. 

- Piszesz do mnie, chcesz żebym jej pomogła, a sam nawet się nie starasz, wręcz przeciwnie jeszcze bardziej ją dołujesz. - przystaje koło Tesco, patrząc mu w oczy. - Jesteście małżeństwie do jasnej cholery. - wściekam się, uderzając pięścią w jego umięśnioną klatkę piersiową. - Ja wyobrażam sobie, że to trudny moment waszego życia, ale musisz ją wspierać ! To nie tylko dla Ciebie jest ciężkie, dla niej jest o wiele gorsze ! 
- Ale ja nie umiem jej pomóc. - widzę jak jego oczy pokrywają ciężkie krople. 
- Nie rozklejaj się ! Zrobimy te zakupy, a potem pojadę z nią do lekarza i będziemy zastanawiać się co dalej. - łapie go za nadgarstek i ciągnę w stronę spożywczaka. 
- Tu masz listę zakupów plus dokup co tam będziesz chciał. - wciskam mu w dłoń żółtą karteczkę. 
- A ty ?
- Muszę załatwić jedną rzecz. - potrząsam głową, po czym zostawiam Bartmana w sklepie, a sama kieruję się w stronę pobliskiego parku. 
Siadam na jednej z drewnianych ławeczek, podciągam pod brodę kolana, wciągam zapach swojego szamponu do włosów. Czuję jak trzęsą mi się ręce. Oni są ważniejsi. Najważniejsi. 
Wyciągam z kurki telefon i wystukuję dobrze mi znany numer. 
- Halo ? - jego ciepły lekko zestresowany głos.
- Michał ? - łamie się, do oczu napływają łzy, wystarczyło tylko go usłyszeć. - Musisz mi pomóc. - trzy zdania. Trzy zdania, a już wiedziałam, że za 4 godziny Kubiak pojawi się w mieszkaniu Bartmanów. 

- No już. - klepię w tyłek Bartmana jak i Bartmanową chichocząc z ich zdziwionych wyrazów twarzy. - I nie wracać mi przed 12 ! - rozkazuje wciskając w dłonie Asi torebkę. 

- Ale..
- Żadne ale ! Kiedy ostatnio byliście w kinie, a potem na jakiejś kolacji ? - spuszczają głowę, wypycham ich za drzwi, które po chwili zatrzaskuje na klucz. 
Włączam radio i zaczynam sprzątać Bartmanowe mieszkanie. Po niecałych 30 minutach słyszę dźwięk dzwonka do drzwi i wiem że to on. 
Witam Go delikatnym, zestresowanym uśmiechem, siada na taborecie sącząc przygotowaną przeze mnie kawę. Wkładam na dłonie lateksowe, białe rękawiczki by po chwili zanurzyć je w pianie. Chyba specjalnie tak głośno stukam przy myciu talerzami byleby tylko z nim nie rozmawiać. Czuję jak obserwuje każdy mój ruch, cytrynowy zapach płynu do mycia naczyń przyjemnie łaskocze moje nozdrza, a odgłosy cichej melodii rozkoszują moje ciało. 
- Co u Ciebie słychać ?
- Nic ciekawego.
- Jak Japonia ? 
- Fajnie było. - spuszczam głowę. 
- Jak to było ? 
- Zerwałam kontrakt, wracam do Rzeszowa.
- Aha.
Cisza. Jedynie dźwięk muzyki nadaje tej chwili normalności. 
Nagle czuje na swoich biodrach Jego ciepłe dłonie. Obraca mnie w swoją stronę, podnosząc i sadzając na kuchennym blacie. Całuje mnie gwałtownie w ust, kiedy zaplatam swoje mokre ręce w jego ciemnych włosach. 
- Przepraszam. - pocałunek. - Wróć do mnie. Wróć do mnie, bo sobie nie radzę, bo nie potrafię bez Ciebie żyć, bo bez Ciebie mój świat nie ma sensu. Bo kocham Cię tak bardzo że nie potrafię normalnie zasypiać. Bo jesteś dla mnie całym światem, który skończył się w chwili, kiedy straciłem Ciebie. Proszę Cię wróć do mnie, bo umieram, kiedy jestem sam. Kiedy nie mam świadomości, że mnie kochasz.
- Kocham Cię. Kocham Cię. - ciężkie, słone łzy spływają po moich policzkach. Łzy szczęścia i spełnienia. 

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Nie wiem czy to ma sens, nie wiem po co to tu jest, nie wiem po co pisze. 
Wiem jedno. 
Chce to jak najszybciej skończyć. 


Umieram myśląc, że Cię nie zobaczę
Umieram myśląc, że nie wybuchniesz śmiechem tak dźwięcznie brzmiącym w moim uszach w czasie pogrzebu
Umieram myśląc, że Twój głos nie powie mi kilku prostych zdań
Umieram myśląc, że to koniec
Umieram myśląc o Tobie 
Umieram myśląc, że wtedy kiedy widziałam Cię po raz ostatni nie przystanęłam
Umieram żałując, że tak krótko było mi dane smakować naszej znajomości
Umieram myśląc, jak cierpią wszyscy po Twojej stracie
Umieram myśląc, że odeszłeś
Bezpowrotnie.
[*]

Płacz.