piątek, 27 września 2013

Rozdział trzydziesty ósmy


- Michał podpisał dwuletni kontrakt z Resovią, ma mieszkanie 3 bloki od Ciebie. - słowa, które spadają na mnie niczym linijka na dłoń ucznia. Jest tak blisko, a daleko. Na wyciągnięcie ręki. 
- Ale.. - jąkam się patrząc w jego zielone źrenice. 
- Napraw to. Schowaj dumę. Już wyjątkowo namieszałaś. Prawie że, a byś była matką. 
- Ale nią nie jestem. - gromię go wzrokiem, uderzając pięścią w stół. 
- I się ciesz. - szepcze opryskliwe. - Przestań. Już mam Cię dość. Czy ostatnio zrobiłaś coś dobrego ? Stałaś się taką sukę, że nie mogę na Ciebie patrzeć. Brzydzę się Tobą. Twoim zachowaniem. Co ty w ogóle robisz ? Chcesz udowodnić wszystkim że sobie dajesz radę ? Wyobraź sobie, że wszyscy wiedzą o tym że jesteś zdolna aby się po takim czymś nie złamać. 
- Nie wiesz jak mi jest ciężko. 
- Co Ty w ogóle pieprzysz ? Co ? Jest Ci ciężko ? A myślisz, że tylko Ty masz ciężko w życiu. Jesteś egoistką. - łapie mnie za dłoń, wbijając w mój nadgarstek paznokcie. Zabolało. Usłyszeć od przyjaciela takie słowa. Ma rację. - Przemyśl to. - odwraca się na pięcie i wychodzi trzaskając drzwiami. 
Cisza. Głucha cisza. Zabija mnie. Gwałci. Poniewiera. Chciałaś być taka ? To jesteś, pierdolona egoistko. Ciskam książką w ścianę. 
Trzęsie się i spada. 
Szklana szybka rozbija się uwalniając z niej kolaż zdjęć. Podbiegam siadając na podłodze. Ranię przy tym delikatnie kciuka. 
Ja. 
Ja nad morzem w wieku 2 lat.
Ja na pierwszym treningu. 
Ja łysa. 
Ja uśmiechnięta. 
Ja z pierwszym pucharem.
Ja z Norą i Dagą.
Ja ze złotem olimpijskim. 
Ja ze złotem pierwszego Wimbledonu. 
Ja z mamą i tatą.
Ja z babcią.
Ja z Michałem. 
Ja z Michałem na Jamajce. Dzień zaręczyn. Uśmiecham się gorzko, patrząc na swój nagi palec serdeczny.
Biorę w dłoń fotografie. Patrzę na Jego uśmiechniętą twarz, na brązowe oczy, które posiadają drobną, miodową plamkę. Na usta, które smakują niczym maminy biszkopt. 
Nie kocham Michała tak jak żona kocha męża. Kocham Go z całej duszy, z całej siły i tylko na Jego widok dzieję się w piersi coś takiego, jakby w nich tkwił drugi człowiek. Człowiek, który imię nosi Michał. Bo on wypełnia mnie całą. Mój umysł i serce. Bo jeśli się kocha, nie liczy się nic. 

Przebieram się maluję delikatnie oczy, po czym wsiadam do samochodu. Po niecałej godzinie dojeżdżam do tak dobrze znanego mi miejsca. Do domu, który odwiedzałam w dzieciństwie tak często. Wysiadam z samochodu, biorę torebkę i po chwili delikatnie pukam do drewnianych drzwi. 
- Już myślałam, że nie przyjedziesz. - przytula mnie do siebie. Czuję jej imbirowy zapach, widzę uśmiech na jej pomarszczonej twarzy. 
- Co ja mam zrobić ? - zadaje pytanie, kiedy siedzę na jej starej, bordowej kanapie przegryzając czekoladowe ciasteczka. 
- Pamiętasz to co Ci powiedziałam, kiedy miałaś 10 lat ? - kiwam delikatnie głową. - No właśnie. - kładzie na mojej dłoń swoją ciepłą rękę i uśmiecha się do mnie pokrzepiająco. 

Tydzień później
Przewracam się na drugi bok, śpiewając cicho piosenkę rozbrzmiewającą w słuchawkach. Wciągam zapach naleśników usmażonych niecałe 15 minut temu, wpatruję się w fotografie. Fotografie, która przyprawia mnie o dreszcz. Ty, Ja, Jamajka. 
Twoje ciepłe spojrzenie, uśmiech. Wiem gdzie jesteś. Wiem co aktualnie robisz. 
Grzejesz dupę na Karaibach. 
Ja ? 
A czy ja się jeszcze liczę ? Nie odzywasz się, a to tak bardzo boli. Ciepło świeżo wypranej kołdry ogrzewa moje zmarznięte ciało. Ciche pukanie i moje równie ciche "proszę". 
- Miśka ? 
- Tak ? - podnoszę głowę wyjmując słuchawkę w ucha. 
- Chcesz kawy ? - czy chce kawy ? A czym w dzisiejszych czasach jest kawa ? Czarnym napojem  który jest niczym narkotyk. Narkotyk, który wprowadza w uzależnia. Uzależnia takie w jakie Ty uzależniłeś mnie od siebie. Miałeś tego nie robić. Nie, błąd. Ja miałam nie uzależniać się do Ciebie, ja miałam Cię nie kochać, nie zbliżać się do Ciebie, miałeś być siatkarzem, którego podziwiałam, a nie miłością mojego życia. Miałeś być Michałem Kubiakiem, tak po prostu. Ja miałam być Michaliną Zawadzką - Piewniczak, żoną Powera, przyjaciółką Nory i Dagi. Miałam być zwykłą dziewczyną. Tenis miał być jedynie pomocą, a nie pracą i pasją, która stała się uzależnieniem. Nigdy nie miałam poznać osobiście Zbyszka, nigdy nie miałam zaprzyjaźnić się z Asią. 
Miałam być Michaśką. Tak po prostu. 
Tylko tej prostoty nie otrzymałam. 
- Nie, dzięki. - spoglądam na mamę, która z lekkim uśmiechem wychodzi z mojej sypialni. 
Przykrywam się aż po głowę kołdrą, która wydziela tak przyjemny zapach. Pamiętam kiedy pierwszy raz postawiłam swoją stopę na korcie. Pamiętam ten dotyk rakiety, pamiętam słowa trenera po 5 latach nauki "Będziesz wielka". I byłam, jestem i będę. Zawsze. 
Wychodzę spod pierzyny, ubieram się w strój treningowy, włosy zaplatam w warkocz, który puszczam na ramiona. Łapie w dłonie torbę, żegnam się z mamą i idę w stronę auta. Po drodze rozdaje parę autografów, by po 30 minutach zaczynać rozgrzewkę. Widzę zestresowany wzrok Adama na sobie. 
Na jednej z przerw siadam przy nim i wpatruję się w jego oczy.
- Co jest ? 
- Masz propozycję. Nie do odrzucenia. Naprawdę. 
- Jakoś bliżej ? - przechylam głowę. 
- Japonia. Rok. Trener Sereny Williams. Pełny sprzęt, mieszkanie. - krztuszę się napojem. - Przemyśl to. Wiesz, że jesteś w połowie może jeszcze nie. Wiesz że jesteś na szczycie i sądzę, że taka propozycja może się już nie nadarzyć. - serce przyśpiesza, wstaję z ławeczki i chwytam rakietę. 
- Zastanowię się. 

- Co teraz ? 
- Spełniaj marzenia, tak po prostu. - ciepły głos starszej kobiety uświadamia mi to co powinnam zrobić. Gubię się. Gubię się niczym małe dziecko w wielkim mieście. Niczym niewidomy w nowym miejscu. Boję się. Boję się niczym matka o swoje dziecko walczące o życia. Łkam. Chociaż miałam tego nie robić. Łkam tak jak tego dnia, kiedy usłyszałam słowa mamy rujnujące moje życie. 
Jej ciepłe ramiona przyciskają mnie do swojego serca. Głaszcze mnie po głowie szepcząc niewyraźne dla otoczenia słowa. Ja je rozumiem. Tylko ja. One przeznaczone są tylko dla mnie. 
Gorąca herbata z fusami paruję nad ciemną filiżanką. Wiatr hulający za drewnianą chatką. Szybkie bicie mojego serca. Bezradność. Niewiedza. Zagubienie. 

Tydzień. 
7 dni. 7 pomysłów. 7 łez. 7 wspomnień. 7 spotkań, jedno wyjątkowe, sześć zwyczajnych. 7 treningów. Jeden lot. 

---------------------------------------------------------------------------------------------------

Wiem, że krótki. 
Ale chciałam w taki sposób zakończyć ten rozdział, a dłuższego go nie dało się zrobić. Xd 

Czy Miśka wylatuje do Japonii? Kim jest kobieta, która pojawia się dwa razy, a wcześniej pojawiała się już w opowiadaniu ? Czekam na Wasze domysły. :D 

Proszę o KOMENTARZE !  :)
--------------------------------------------------------
Chyba wypaliłam umysł pisząc konkurs żeby napisać coś sensownego. Wiecie ? Czasem są w życiu takie przeczucia, takie momenty, gdzie wiesz że to właściwy moment. I kiedy Andrea przejmował tę reprezentację to wiedziałam, że to ten moment. To były tłuste lata ! 
- 3 miejsce ME
- 2 miejsce Pucharu Świata ( chyba najważniejsze )
- 3 miejsce LŚ 2011
- 1 miejsce LŚ 2012
I wiecie co ? Dzisiaj, jako wieloletni kibic nie wiem co czuję. Nie wiem nawet co powiedzieć, ani co wam napisać. Tak bardzo chce wyrazić swoją opinię i jak mało kiedy tej opinii nie mam. A może mam, ale gdzieś głęboko. Kiedy to piszę jest 21:15, 26.09.2013 i zazwyczaj o tej porze przez mój umysł przelatują miliony pomysłów, dziesiątki nowych rozdziałów. A dzisiaj nie potrafię nawet dokładnie przemielić płatków, które aktualnie spożywam. Odpadnięcie z Mistrzostwa Europy chłopaków i wyjazd. Zdajecie sobie sprawę gdzie jest Szwecja ? Ja niestety musiałam. Został nam tydzień. Takie życie. No ale nie o tym miałam. 
Może dla niektórych to zabrzmi słodko, zawieję nieprawdą, ale to chyba jedyna rzecz jaką czuję. 
Oni są niesamowici. Po prostu. Tak bez zbędnych ceregieli. Tu nie chodzi o to że przegrali czy wygrali, my może za bardzo wmówiliśmy sobie, że mamy wygrywać wszystko. Jestem tenisistką  gdyby nie własna głupota i moje chore pomysły, byłabym teraz tam gdzie być powinnam. A na pewno nie mówię tutaj o moim domu. Przeżyłam w swoim króciutkim życiu wiele kontuzji, zwycięstw, porażek. Porażek, które były nie z mojej winy. Bo ja nie widzę tutaj minimalnej winy chłopaków ! Naprawdę i to nie dlatego że chce posłodzić. Nie ! Bo oni pokazali w całym niestety dla nas krótkim turnieju, że kochają to robić, że walczą do upadłego tak jak obiecywali, że chcą robić to dalej. 
Czasem żałowałam, że wybrałam właśnie taki sport. Samotny. Gdzie w szatni siedziałem przed meczem sama. Sama z własnymi myślami i głośną muzyką ze słuchawek. I wtedy po swoim meczu włączam siatkarskie mecze i szczerze zazdrościłam tej zespołowości, tego że zawsze możesz liczyć na tego drugiego. I ja nie boję się tego że MŚ wdupimy, ani tego że AA straci posadę, ja tak cholernie boję się tego że możemy stracić tę naszą zespołowość, tę drużynę którą kocham tak mocno, że aż od prawie 3 dni do oczu cisnął mi się łzy. Boję się tego że chłopaki po 3 porażkach stracą do siebie zaufanie. I modlę się. Modlę się aby tak się nie stało ! 

"Człowiek przegrywa tylko wtedy, gdy sam uznaje swoją porażkę i rezygnuje z dalszej walki o spełnienie marzeń." 

Kolorowych ! 
Mam nadzieję, że będziecie takie mieć, bo ja od jakiegoś czasu nie potrafię spokojnie spać. 

niedziela, 22 września 2013

Rozdział trzydziesty siódmy


Patrzą na mnie. Patrzą jak na wybryk natury. A czym ja kurwa jestem ? No jasne, że jestem wybrykiem natury. Śmieję się w głos spoglądając w oczy rywalki. 
- Zwyciężczyni tegorocznego Wimbledonu 2018 Michalina Zawadzka ! - głos spikera, wrzawa na korcie głównym, śmiech, bez łez bo już nie płaczę, gromkie brawa trenera i rywalek. Nie dowierzają. Nie dowierzają. Jak ze złamanym sercem i dwoma skręconymi palcami u lewej dłoni wygrałam Wimbledon. Ktoś z komisji dopingowej zaczyna się czepiać. Ale gówno znajdzie. Jestem czysta. Czysta jak narkoman po długoletnim odwyku. Wredna, chamska, nie do zniesienia. Tylko te epitety w ostatnim czasie krążą wokół mojej osoby. 
Schodzę z kortu, odmawiam autografów, odmawiam wywiadu, odmawiam podwózki na lotnisko Adama. Żądam wakacji i je dostaje. Chytry uśmieszek w hotelu doprowadzam personel do wściekłości. Cóż. Będą musieli pomalować ściany. Ups. 
Wchodzę na lotnisko z walizką w dłoni, by po paru godzinach wylądować w Afryce, a dokładniej w południowo-zachodniej Nigerii. 
Plemię Joruba wita mnie z uśmiechami. Do tej pory nie wiem co skłoniło mnie do przyjęcia propozycji jednej z fundacji. 
Dostaje miejsce w jednej z drewnianych chatek. Wciskam walizkę pod łóżko i zacierając dłonie wychodzę przed mój tymczasowy dom.
- Myślę, że język opanujesz dość szybko, a jak na razie to jest Akata. - moja przełożona pokazuje mi ciemnoskórą, ładną dziewczynę. - Mówi po angielsku więc się z nią dogadasz no i oczywiście będzie Ci tłumaczyła język. 
- Ok.
- Z mojej strony to chyba tyle, jeśli będziesz coś potrzebować wiesz gdzie mnie znaleźć. Powodzenia !
- Dzięki. - posyłam jej delikatny uśmiech. 
- Cześć jestem Akata. - mówi płynnym angielskim.
 - Michalina. 
- Więc może na początek trochę oprowadzę Cię po wsi. 
- Jasne. 
Zabieram mnie na zwiedzanie. Pokazuje drewniane chatki, błotniste drogi, mieszkańców, którzy swoją biedą przerażają mnie, oprowadza mnie po każdych zakamarkach pokazując szpital, który okazuje się glinianym pomieszczeniem. Mieszczą się w nim zaledwie trzy łóżka, reszta chorych osób leży na trawie przed budynkiem. Łapie się za głowę, kiedy zauważam kobietę krzyczącą z bólu. 
- To Aczeda. Rodzi od 14 godzin. - kręcę głową patrząc w jakich warunkach odbywa się poród. Grube drzewo, o które się opiera przypomina trochę nasz dąb. Po jej twarzy spływają krople potu, które zaraz mieszają się z pyłem, ostra trawa zapewne wpija się w jej ciało i trzy polskie wolontariuszki, które z cierpliwością patrzą na jej cierpienie. Przechodzi mnie dreszcz. 
- Chodź dalej. - ciągnie mnie za rękę by po chwili pokazać kolejne miejsca. Porównuje to wszystko do naszych reali. Bieda. To wszystko. Tak okropny ból, który mną targa kiedy spoglądam na małe, brudne, ale wesołe dzieci. Dzieci bez perspektyw, dzieci czasem porzucone, które w wieku 12 lat muszą zajmować się swoim rodzeństwem. 

Kolejny tydzień trochę przyzwyczaja mnie do tego co tu się dzieję. Dnie są gorące i pełne pracy, noce niebezpieczne. Zdarzają się porwania, bijatyki, strzelanina. 
Każdy dzień to walka o przetrwanie. 
W sobotę dostaje przydział na miejscowej kuchni. Rozdaje posiłki patrząc z jak wielką niecierpliwością dzieci jedzą kawałek bułki i kaszy, a resztę chowają po kieszeniach.
Wieczorem w czasie pracy w polu znajdę przywiezione cukierki zakopane pod drzewem. 
"Na specjalny moment" odpowiada mi ich właściciel.
Następnego dnia cała wioska udaję się do oddalonego o 5 km miasta na msze. 
Z tak wielką pobożnością składają brudne od pracy ręce do modlitwy, szepczą swoje pragnienia, problemy, które powierzają tylko Bogu. Ksiądz okazuje się misjonarzem z Polski. Opowiada mi trochę więcej o ludności, o ich problemach. W niedziele nie robią nic. Uznają ten dzień jako święty. Wieczorem organizują małe ognisko przy którym tańczą i śpiewają. Ich roześmiane twarze połyskują. 
Ich głosy wypełniają całą przestrzeń. Ich śmiechy nadają mi radości. I kiedy masz przed oczami taki widok zapominasz o tym kim jesteś. Zapominasz o tym jakie masz problemy, bo oni mimo iż mają je jeszcze większe, mimo iż są osobami które nigdy nikt nie zauważy, nie pozna cieszą się. Dziękują Bogu za życie. Nieważne, że takie. Ważne jest to że ono po prostu jest. 
Poniedziałek okazuje się dniem wielkich niespodzianek. Dniem przełomowym w moim życiu. 
Odmiana. Chęć brania z każdej chwili jak najwięcej. 
Mocze dłonie w glinianej mazi śmiejąc się w głos. Uformowuje z niej małą miseczkę, na jeszcze mokrej glinie wyskrobuje malutki napis "Dla Asi i Zbyszka" po czym odkładam moją pracę na słońcu. Wieczorem jestem asystentem przy porodzie. To uczucie, kiedy trzymasz malutką, zakrwawioną, płaczącą, ciemnoskórą istotę, która jest tak piękna. Jest tak piękna, że wydaje mi się nie być godną życia w takim świecie. Jest najpiękniejszym stworzeniem jakie widziałam.
We wtorek poznaje młodego mężczyznę. Jest w moim wieku. Nie dowierza, że jestem jedną z najlepszych tenisistek na świecie i mówi iż on również grywa w tenisa. Więc wieczorem przy jednych z ostatnich promieni słońca, przy afrykańskiej publiczności, drewnianymi rakietami i pościeranymi piłeczkami, które całkowicie straciły swoją żółć rozgrywamy mecz. Pokonuje Go. Pokonuje czym wywołuje śmiech wszystkich zebranych. Po woli zaczynam ich rozumieć. Gratulują mi i jednocześnie śmieją się z Wakala. Po meczu siadamy przy ognisku i z drobną pomocą językową Akaty opowiadam im o sobie, o swoim osiągnięciach, pokazuje zdjęcia. 
Nie dowierzają. Bo przecież kobiety nie mogą robić kariery. Śmieję się tłumacząc, że w Polsce mogą. Oburzenie wśród mężczyzn jest ogromne, za to kobiety przytakują mi zachwycone. 

Z dnia na dzień coraz bardziej zbliżam się do Wakala. Coraz bardziej kocham ten naród. Coraz bardziej jestem zachwycona ich kulturą. Coraz bardziej podziwiam tych ludzi. Każdy dzień jest przeżyciem, które zostawia na mnie jakiś ślad. W ostatnią noc pobytu tutaj organizują na moją cześć ognisko. Przebierają mnie w swoje stroje, moje policzki przyozdabiają przeróżnymi barwnikami, uczą nowych pieśni. Zabijają nawet na moją cześć jedną z hodowanych przez nich krów ! 
Przyznam szczerze, że smakuje obrzydliwie, ale staram się tego nie okazywać. Kiedy na nich patrzę wiem że będę tęsknić, za nimi, za tą magią która tutaj mimo trudnego życia ciągle jest. 

Kiedy wszystkie śpiewy i odgłosy cichną, a ja zostaje jedynie z Wakalem czuję się jakoś inaczej, dziwnie. Mam wrażenie, że coś nastąpiło w moim życiu, coś innego, coś rzadkiego, coś czego nigdy nie doświadczyłam. Nawet nie wiem, w którym momencie jego duże, ciemne usta wpijają się w moje delikatne wargi. Całuje tak inaczej, tak spokojnie ale magicznie. Tak niecierpliwie. W tak inny sposób. Przykładam swoje dłonie do Jego rozgrzanych policzków, całując namiętnie Wakalowe wargi. Czuję jak Jego dłonie wędrują pod moją sukienkę. Przestać to ? Przecież Michał.. Kuźwa nie jestem z Miśkiem ! Krzyczę na swoje sumienie, zatapiając palce w jego kruczoczarnych włosach. Odrywam się od Jego ust by ściągnąć Jego t-shirt i moją sukienkę, patrze w Wakalowe wesołe zielone oczy. Są prawie tak zielone jak te Zbyszkowe. Właśnie co powie Bartman i Asia ? A co mnie to obchodzi ! Znów na siebie krzyczę odpinając stanik, który po chwili ląduje na jednej z drewnianych ławeczek obok. 
Zielona trawa wbija się w moje nagie ciało okryte jedynie czerwonymi figami, kiedy przygniata mnie swoim ciężarem całując moją szyję. Jego ramiona są inne. Węższe i mniej umięśnione od tych Kubiakowych. Dlaczego ja ich porównuje ! Przestań idiotko ! Znów na siebie krzyczę, kiedy Afrykanin wchodzi we mnie, jednocześnie całując moje usta. Jęczę cicho. Co dziwne nie patrzę na niego. Zawsze w czasie stosunku patrzyłam na swojego partnera. Teraz jest inaczej, teraz spoglądam na duże drzewo nad nami. Jego szum wydaje przyjemny dźwięk, jego widok napawa mnie radością. Jego szum przypomina mi trochę dźwięki melodii, której tytułu nie potrafię sobie przypomnieć, piosenki którą skądś kojarzę, ale nie wiem skąd. 



2 miesiące później

Patrzę to na swoje wciąż opalone Afrykańskim słońcem ręce, to na Asię, to na drobny patyczek leżący na pralce. 
- Kiedy ostatnio miałaś okres ? - zadaje mi kolejny raz to samo pytanie, patrząc na mnie nerwowo. 
- W lipcu. Przecież Ci kurwa mówiłam !
- A jest wrzesień ! Bożesz Ty mój ! Coś ty do jasnej cholery robiła w tej pierdolonej Afryce ?!
- Nie krzycz na mnie ! - warczę nerwowo podnosząc się z wanny. - Jejku. Co to będzie ? 
- Dziecko będzie idiotko ! 
- Ja nie mogę ! Przecież.. 
- Nie histeryzuj ! Jedna kreska.
- Czyli ? - patrzę na nią i czuję jak w oczach zbierają mi się łzy. 
- Gówno ! Nie jesteś w ciąży. - rzucam się jej na szyje z ulgą wypuszczając powietrze. 
Bo to nie chodzi o to że nie chce mieć dziecka lub nie jestem gotowa. Chodzi tylko i wyłącznie o to że chce mieć dziecko z Michałem. I tylko z Michałem. 
- Już ? - patrzy na mnie spokojnie, głaszcząc mój policzek. Kiwam delikatnie głową, po czym idę za nią do mojego rzeszowskiego salonu. Gdzie na telewizorze leci mecz finału Mistrzostwa Świata. 
Tie-break Polska vs Rosja. Na zagrywkę wchodzi Michał. 
Jego lekko zarumienione policzki, błysk w oku. As ! 
Boże, jak ja Go kocham ! 

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Z tą piosenkę to troszkę przyaktorzone xd ale musiałam. :) 
I jak zaskoczone ? 
To jeszcze nie koniec masakry w moim wykonaniu xd hahahha
( PISK )  Jej ! Zaczęły się w końcu ! ME ME ME ME ! 
Wczorajszy mecz z Turcją oceniam na 4- 
Nie był tak dobry jak powinien być. Ale zwalam to na to iż pierwsze mecze charakteryzują się dziwnymi wydarzeniami. Bo Niemcy ogrywają 3:0 Rosję, a Słowenia 3:1 Serbię. No cóż. 
Mam nadzieję, że dzisiaj pokażemy Francuzom na co nas stać. 
Trzymam kciuki :) 

Jakoś mi tak wychodzi, że rozdziały dodaje co 4 dni. xd więc pewnie kolejny za 4 dni :P 

wtorek, 17 września 2013

Rozdział trzydziesty szósty


Ciepło kołdry, znajomy zapach, szorstki język psa zostawiającego ślinę na wystawionej spod pierzyny stopie, ciężki oddech, smród własnego ciała, odgłos krzątającej się po mieszkaniu Asi, ciche przeklinanie na psujący się dekoder w telewizorze Zbyszka, zapach rosołu dochodzący z kuchni, przeraźliwy kaszel, para soku malinowego roznosząca się nad kubkiem. Deszcz stukający od tygodnia w szybę warszawskiego mieszkania bartmanów.
- Przyniosłam zupę. - chrząka patrząc na mnie z politowaniem. 
- Dzięki. - wymuszam uśmiech, siadając na łóżku. 
- Pokaż masz jeszcze gorączkę. - podchodzi do mnie stawiając na moich kolanach zupę, by po chwili swoją ciepłą dłoń przyłożyć do mojego rozgrzanego czoła. - Jesteś najgłupszą idiotką jaką znam. - kręci głową. 
- Wiem. - szepcze połykając rosół. Jestem najgłupszą idiotką na świecie. Jestem najgłupszą idiotką na świecie. Bo ja Michalina Halina Zawadzka nie powinnam się łamać. Co to dla mnie zerwanie zaręczyn ? Co to dla mnie ? Po policzkach zaczynają spływać łzy. Wszystko. Wszystko kurwa. 
- Miśka nie rycz, tylko jedź musisz wyzdrowieć. - kiwam delikatnie głową.
- Jak on się trzyma ? - spoglądam w jej zmartwione oczy. 
- Zbyszek zaraz po niego jedzie i do Spały. Podobno jakoś daje radę. - kiwam głową wkładając do ust łyżkę. 
- To dobrze.
- Za to Ty sobie nie radzisz. - kręci głową patrząc na mnie z politowaniem. - Śmierdzisz. Kiedy Ty się ostatnio kąpałaś ? Wstawaj ! - rozkazuje, po czym zabiera mi rosół i odkrywa kołdrę. Łapie mnie na rękę i wpycha do łazienki. Zatrzaskuje za mną drzwi, a ja zostaje sama. 
Odkręcam kurek z gorącą wodą, zdejmuje szary dres pożyczony od Asi i wchodzę pod prysznic. Ciepło okrywa moje ciało, odpręża mnie, zapach poziomkowego mydła orzeźwia moje myślenie. To brak siebie zabił nasz związek. To odległość, która jest tak duża przerwała nasze relacje. To nasza praca, nasza pasja skończyła coś na czym zależy nam najbardziej, a jednak nie umieliśmy tego potwierdzić dając sobie kolejną szansę. Zrobiliśmy z jednej strony źle, ale z drugiej to była bardzo dobra decyzja. Decyzja, której skutki mogą męczyć nas latami, ale może to być decyzja która otworzy nam drogę na inne życie. Bo w takich momentach narodziło się zwątpienie. Zwątpienie, którego nigdy w naszych uczuciach nie było. Zawsze przy każdej kłótni wiedzieliśmy, że mimo jakiejś niezgody kochamy się najbardziej na świecie. Dziś, nie jestem już tego taka pewna. 
- Michasia długo jeszcze, bo muszę zebrać kosmetyki ? - moje myśli przerywa cichy głos Zbyszka.
- Zaraz wychodzę. - zabiera go. Wyjeżdża z nim do Spały na miesiące ciężkiej pracy, która później ma przełożyć się na sukcesy. 
Wychodzę spod prysznica, wycieram ciało, ubieram się w ubrania, które Zbyszek przywiózł mi z Rzeszowa i z mokrymi włosami rozpuszczonymi na ramiona wychodzę z toalety. 
- Kiedy jedziesz ? - pytam Zbyszka, który wchodzi do łazienki z kosmetyczką w dłoniach. 
- Za 30 minut mam być pod mieszkaniem Michała. 
- Ok. - kiwam głową idąc do pokoju gościnnego, w którym aktualnie mieszkam. Siadam przy biurku i włączając muzykę przyglądam facebooka. 

"Czy to koniec miłości?"
 "Najgorętsza para ostatnich lat już nie razem? Co się stało?"
"Ślub odwołany!" 
"Najlepsza tenisistka świata rozstała się z siatkarzem Michałem Kubiakiem."
"Zerwane zaręczyny."
"Łzy Zawadzkiej na ekranie! Czy to faktycznie koniec miłości?"
"Gdzie jest Michalina? Kubiak jedzie do Spały! A ona? Nowy romans?"
"Zawadzkiej już nie widać na rzeszowskich kortach, czyżby przeżywała rozstanie?"

Dołuje, przygnębia, rozgorycza, krzywdzi. Skąd oni to wiedzą ? Każdy portal, każda strona internetowa. Łzy. Ciężkie, słone, szybsze bicie serca. 
Mówili, mówili głupia żeby nie czytać portali plotkarskich. Mówili. A ja jak zwykle nie posłuchałam. 
Dotykam mokrych od łez policzków, badam ich fragment, dotykając delikatnej skóry. Przymykam oczy, podnosząc głowę do góry. 
 Poznanie, pocałunek, sylwester, ból, Anderson, Jamajka, Igrzyska Olimpijskie, każdy śmiech, Jamajka, zaręczyny, każdy pocałunek. Każdy moment naszego wspólnego życia. Każdy fragment powoduje ból w sercu. Trochę tak jakby ktoś żyletką zdrapywał z niego miłość. Miłość, która zejść nie chce. 
Podobno jakoś się trzyma ? To dlaczego ja tego nie umiem ? Dlaczego ja nie potrafię sobie z tym poradzić ? Podobno to ja jestem tą silniejszą. Uderzam z pięści w biurko, ocieram łzy, wstaje z krzesła przewracając je. Piszczę bezdźwięcznie, wbijając w głowę obdrapane zielone paznokcie. Przystaje, odsłaniam rolety i spoglądając za okno wpatruję się w Warszawę. Zawsze chciałam tu mieszkać. Uśmiecham się gorzko. Różowo-biało-niebieskie niebo, wysokie wieżowce, gwar panujący na ulicy, zapach kawy dochodzącej z kuchni, łza. Ostatnia. Ostatnia, bo Michalina Halina Zawadzka nie płaczę, nie upada, nie załamuję się, nie boi się życia. Bo przeszkody dla niej są częścią jestestwa, są przygodą, które nie utrudniają jej życia, a nadają rozpędu. Bo Michalina Halina Zawadzka jest najlepsza i zawsze będzie.
Wyciągam spod łóżka ciemną walizkę, do której wpakowuje rzeczy, włosy zaplatam w warkocz, a oczy delikatnie maluje starając się zatuszować sińce spowodowane przepłakanymi nocami. Pryskam ciało perfumami, z hukiem zamykam laptopa, ścielę łóżko, a Aśkowy dres składam w kostkę. Dzwonię do wieloletniej kosmetyczki umawiając się na manicure i pedicure. Zamykam zajechanym już zamkiem walizkę, na nogi wkładam czarne botki, a na głowę kapelusz, chwytam w dłonie kluczyki do samochodu leżące przy łóżku i walizkę. 
- A Ty gdzie ? - patrzy na mnie Asia razem ze Zbyszkiem. 
- Wracam do Rzeszowa. - stawiam walizkę i biorę łyk bartmanowej kawy. - Gorzka. - krzywię się. Gorzka jak życie. 
- Ale jak to ? 
- Normanie. Zawadzka się nie łamie. - przymrużam oczy posyłając im krzywy uśmieszek. 
- Jaka Ty jesteś rąbnięta. 
- Wiem, dlatego mnie kochacie. - składam na ich zdziwionych twarzach pocałunki i uśmiechając się wychodzę z mieszkania. 
Odnajduję na podziemnym parkingu swój samochód, wpakowuje do niego walizkę, by po chwili zasiąść za kierownicą. Odpalam silnik i wyjeżdżam znaną mi trasą na drogę prowadzącą do stolicy Podkarpacia. 
Po drodze wstępuję na kawę do Orlena i dzwonie do trenera oznajmiając mu gotowość do treningów. Trochę po 21 docieram do mieszkania. Rozpakowuję walizkę, biorę prysznic, przebieram się w pidżamę i z nadzieję na następny dzień kładę się spać.

Treningi pochłaniają moje ostatnie dni. Treningi nadają mi siły, która zmienia mnie całkowicie. Powoduje iż znów staje się tą Michaśką, której ludzie nie znoszą. Michaśką która gwiazdorzy,  Michaśką która jest chamskiej, Michaśką rzucającej rakietą o kort. No cóż.

Pod koniec czerwca wylatuje do stolicy Anglii na Wimbledon. Wylatuje bez pieczątki faworytki, bo jak osoba cierpiąca po rozstaniu może wygrać? 
Gówno wiedzą. Wygram. Wygram, bo taka jestem. Wygram, bo tylko on mi został. Tenis. 

------------------------------------------------------------------------------------------------------

Coś z życia. Coś o cierpieniu. Coś o mnie. Coś czego bardziej opisać nie umiem. 
Trochę. Trochę. Bo tylko trochę zostało do końca. 
Trochę, ale w miarę dużo. :)

Przy okazji chciałabym wspomnieć kogoś kogo w zasadzie nie pamiętam, a bardzo żałuje. Kogoś kto powinien był wśród nas. Kogoś komu należało i należy się życie. Niestety to życie gwałtownie zostało przerwane. Dokładnie 8 lat temu. 


"Jeśli na boisku czujesz się jak ptak, to poczuj, jak wspaniale jest latać i fruń jak najwyżej po marzenia." 


P.S 
W piątek zaczynamy Mistrzostwa Europy ! Trzymamy kciuki chłopaki ! :)


"Nasza siatkarska drużyna w niebie jest coraz silniejsza."                                            Hubert Jerzy Wagner

KOMENTOWAĆ ! 

Jestem pod wrażeniem liczby komentarzy anonimów pod tamtym postem, jeśli dodałam osoby które obserwują tego bloga to stwierdzam że osób czytających jest koło 35 ! Wow ! To dla mnie naprawdę dużo ! Dziekuję ! ^^

piątek, 13 września 2013

Rozdział trzydziesty piąty


Już miesiąc po ślubie, a życie wciąż toczy się jak rozpędzony pociąg. Codzienne treningi pochłaniają cały mój czas. Październik cały podporządkowany jest remontowi mieszkania. Listopad i grudzień to turnieje, a styczeń to miesiąc kłótni. 
No cóż. Nie dogadujemy się kompletnie. Czy to kilometry czy może to że nie mamy dla siebie czasu ? A może jedno i drugie. Chyba na palcach u jednej ręki jestem w stanie zliczyć nasze rozmowy w lutym. Marzec, kwiecień i maj to turnieje. W czerwcu pierwszy raz od grudnia w kalendarzu pojawia się napis "Spotkanie z Miśkiem". Miśkiem ? Już tak do niego nie mówię. 
Codzienne kłótnie chyba trochę nas przytłaczają, dlatego idę do kawiarni przy warszawskim rynku tak bardzo, bardzo zestresowana. Przecieram o brązowy żakiet spocone dłonie. Czuję jak poci mi się czoło. Kurde toż to nie normalne ! Jak mogę tak bardzo stresować się spotkaniem z narzeczonym ? Narzeczonym ? Już nawet zapomniałam, że nim jest. 
Wchodzę do restauracji i już po chwili przy stoliku w rogu zauważam Kubiaka. Może trochę udawanym pewnym krokiem podchodzę do niego. Posyłam mu uśmiech, całując w policzek. Siadam na przeciwko i po chwili zamawiam dużą latte i szarlotkę. 
- Co u Ciebie słychać ? - mówi patrząc mi w oczy. Czuję, że jest inaczej. I to wcale nie dlatego że nasze rozmowy ostatnio wcale nie wyglądały tak spokojnie, a raczej bardzo nerwowo i krzykliwie, ale dlatego że jego zachowanie jest zupełnie inne. Każdy jego gest jakoś inaczej wygląda niż go zapamiętałam.
- Jakoś leci. Wiesz treningi i turnieje. A u Ciebie ? 
- No tak samo. - Cisza. Beznamiętna, przerażająca cisza. Spoglądam na pierścionek zaręczynowy, a potem na niego. Uśmiecha się delikatnie. 
- Wciąż go nosisz. - A co miałam kurwa z nim zrobić ? 
- To chyba oczywiste. - mówię z lekkim przekąsem. 
- Ostatnio nie było za kolorowe... 
- Przecież wiem. - przerywam mu już lekko poirytowana. 
- Zawsze musisz być tak chamska. - podnosi jedną brew do góry. 
- Życie. - wzdycham patrząc na przechodzących za oknem ludzi. 
- Chodź. 
- Gdzie ? - widzę jak wstaje i wyjmuje z portfela 30 złotych płacąc za nas. 
- Nie będziemy tu rozmawiać. - patrzy na mnie, a po chwili łapie mnie za rękę i ciągnie w stronę pobliskiego parku. Jego uścisk jest tak mocny i silny jak jeszcze nigdy. Próbuję wyślizgnąć swoją dłoń z jego, ale uniemożliwia mi to jeszcze mocniej ściskając. Zaczynam się jeszcze bardziej stresować. 
- O co Ci chodzi ? - naskakuje na mnie, gdy tylko siadamy na jednej z ławek oddalonej od głównej ścieżki. 
- A o co ma mi chodzić ? - prycham unosząc w górę głowę. 
- Zachowujesz się ostatnio jak.. jak.. 
- Jak ? - mówię lekko podniesionym głosem. 
- Inaczej niż zwykle. 
- Wydaje Ci się. - kręcę głową patrząc na małą stokrotkę tuż pod moimi butami. 
- Coś się zmieniło.
- Wiem Michał. - mówię spokojniejszym już głosem. - Ja już nie mam siły. 
- Na co ? 
- Na wszystko. Jest mi cholernie ciężko. Jestem w tym wszystkim sama. Ty jesteś tysiące kilometrów stąd. A tak bardzo Cię czasem potrzebuje. 
- A myślisz, że ja Ciebie nie ? - spuszczam głowę, ocierając z policzka łzę. - Co teraz ? 
- Nie wiem Michał. Ja mam wrażenie, że my za bardzo się od siebie oddaliliśmy. 
- Przecież wiedzieliśmy, że tak będzie.
- Wiem, ale to już trwa tak długo, a ja nie mam siły ani chęci wciąż udawać wszystko jest okej. Bo nie jest. Strasznie dużo się dzieje. A Ty nie masz o tym pojęcia. Bo albo ja mam turnieje lub treningi albo Ty. Wiesz Michał ? Dzisiaj policzyłam nasze normalne rozmowy przeprowadzone w kwietniu. Wiesz ile ich było ? - patrzy na mnie unosząc brew, a ja ocieram wierzchem dłoni kolejną już łzę. - Trzy. - Milczę. Wpatruję się we mnie tak usilnie próbując coś wyczytać z mojej twarzy. Chyba mu to nie wychodzi. Cała jest zapełniona łzami. Pociągam nosem, kiedy zauważam że jemu także szklą się oczy. - Ja potrzebuję wsparcia, miłości a tego nie ma. I wiesz ja Cię nie obwiniam ja rozumiem. Ale ja po prostu już nie umiem tak. To było do zniesienia na początku, a teraz ja wymiękam. Wiesz ? Ja się poddaje. Ja mam już dość. Po za tym. Ja nie wiem czy kocham Cię tak bardzo jak wcześniej. 
- Ja też. - spuszcza głowę, a ja widzę jak na jego spodnie spadają słone łzy. Płacze. Wiem, że jest mu ciężko. Wiem, bo mi także. 
- Ja już tak nie potrafię. - kręcę głową, i jednym ruchem ściągam pierścionek. Odkładam go na ławce tuż przy jego udzie. Pociągam nosem. - Przepraszam. - Wstaje z ławki i spoglądam na niego i na złoto-srebrny drobiazg leżący tuż przy nim. Drobiazg, który tak bardzo znów chciałabym mieć na palcu, ale wiem że tak będzie lepiej. Musimy przemyśleć wszystko. Bo coś się wypaliło. Zatraciliśmy się w tym wszystkim. 
Odwracam się na pięcie i wygrzebując z torebki chusteczki idę w stronę samochodu. Przecieram oczy zostawiając na białych chusteczkach czarne ślady tuszu do rzęs. Nakładam na nos okulary i cicho łkając wsiadam do auta. 
Z bezsilności uderzam z całej siły w kierownice. Przykładam do niej głowę, czując jak całą twarz wypełnia kolejna porcja łez. Włączam radio i kiedy stwierdzam że stoję tu tak 30 minut odpalam silnik, po czym ruszam przez zatłoczoną Warszawę. Po niecałej godzinie wjeżdżam na autostradę. 
Na dworze zaczyna robić się ciemno, a o szybę uderzają krople. Niebo płaczę. Płaczę ja. Tak bardzo. Bo wiem że zrobiłam dobrze, bo wiem że może to ten moment. Moment pożegnań. Bo w związku tak ważna jest miłość. A ja ? A ja już nawet nie wiem czy ona w naszym związku w ostatnim czasie była. 
Bezsilność. Ta cholerna bezsilność. Niemoc, która rozsadza mnie od środka. Czuję się trochę tak jakby ktoś przywiązał mnie do łóżka zakazując gry w tenisa. Jak niewolnica. 
Strużki deszczu zataczają dziwne szlaczki po bocznych szybach samochodu. Są tak bezwiedne. Nic kompletnie nic nie zależy od nich. Czuję się trochę tak jak one. Jak krople deszcze. Mokra od łez, zagubiona spływam po swojej własnej trasie życia. Odbijam się od przeszkód, raniąc się przy tym. Kaleczona przez życie, jak krople deszczu przez wycieraczki. 
Nieszczęśliwa. Zagubiona. Niewolnica uczuć. 
Bo czego tak nagle w nasze szczęście wkradła się monotonia ? Czego wkradło się niebezpieczeństwo ? Osoby trzecie, które potrafiły przez ostatni rok nie widzenia Go zawrócić mi w umyśle ? Czego tak nagle te uczucia wygasły ? Jak świeczka, kiedy spadnie na jej płomyk kropla deszczu. Czego ? Czego w nasz raj wkradł się wąż kusząc nas ? Tak jak wąż kuszący Ewe. Czego ? Kiedy ? Kiedy to wszystko się zaczęło ? I dlaczego akurat teraz, kiedy było już tak niesamowicie ? A może było za dobrze ? Może za bardzo żyliśmy w ideale zapominając o okrucieństwie świata ? 
Może to kilometry nas zabiły ? Te miliony autostrad, dróg, znaków. 
Kropla deszczu spływa po szybie. Kropla łez spływa po policzku. 
A życie wciąż toczy się dalej. Trochę nie zważając na to jak bardzo cierpię. Egoistka. 
Czuję jak trzęsą mi się ręce. Jak tracę grunt pod nogami. Jak przestaje odróżniać gaz od hamulca. Przekręcam gwałtownie kierownicą. Zatrzymuje auto i wyskakuje z samochodu. Światła oświecają przestrzeń pól, na których stoję. Deszcz tak znacząco prawie że idealnie miesza się z moimi łzami. Grubymi, ciężkimi, krwawymi. 
Cierpię. Cierpię tak bardzo że nie mogę ustać na nogach. Zginam się w pół, aż w końcu upadam na mokrą trawę. Na zimną, kującą trawę. Podkulam nogi, słyszę drżenie mojej szczęki. Trochę jak w transie. Nierealnie. Nierealnie źle. 
Trochę tak jak po pierwszym spróbowaniu marychy. Tylko że wtedy było nierealnie dobrze. 
Czego płaczę ? Czego tak bardzo cierpię ? Skoro w zasadzie nie jestem pewna czy go kocham czy nie. Czuję wibracje telefonu, ale nie obchodzi mnie treść sms, który przyszedł. Mam to daleko w dupie. Bo co mi on pomoże. Wściekła kolejną wibracją wstaję i wrzucam go do schowka, gdzie natykam się na paczkę L&M. Siadam oparta o samochód i odpalam pierwszą szlugę. Deszcz cichnie, ale nie łzy. 
Kolejne sączą się z oczu. Aż dziwne że tyle ich jest. Wciągam smak tytoniu. Napawam się nim czując jak rozchodzi się po całym wnętrzu mojego organizmu. 
Okrutne. Tak bardzo okrutne, że nie ma go przy mnie. Że nie czuje jego zapachu. Że nie dotykam jego delikatnych włosów mytych zawsze miętowym szamponem. Że nie słyszę jego śmiechu. Że nie widzę jego uśmiechu. Że nie czuje jego ciężkiego, bezpiecznego ramienia na sobie. Że nie bada moich ust swoimi miękkimi wargami. Że nie dochodzi do moich uszu dźwięk jego głosu. Jego cichego "Kocham Cię". 
I dlaczego to zrobiłam ? Dlaczego to zrobiliśmy nawet nie starając się odbudować relacji. Dlaczego ? Dlaczego złoto-srebrna obrączka z grawerem znaku nieskończoności nie obejmuje mojego serdecznego palca ? Dlaczego teraz łkam zamiast przytulać się do Jego ciepłego ciała ? Boże dlaczego ? Dlaczego jestem tak głupia ? Dlaczego się rozstaliśmy, przecież kurwa wiem że go kocham ? Dlaczego ? 
- Dlaczego ? - szepcze cicho, wydychając dym papierosowy z płuc. 
- Misia ? - słyszę za sobą głos Asi, która po chwili siada obok mnie obejmując mnie. - Michał nam powiedział. - szepcze, a zza samochodu wyłania się Zbyszek. Bez słowa podchodzi do mnie podnosi mnie i układa w swoim srebrnym audi, przykrywa kocem, całuje w czoło i szepcze ciche "jakoś się ułoży." 

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

KOMENTOWAĆ !!!!! 


Zbliżamy się ku końcowi.. 

piątek, 6 września 2013

Rozdział trzydziesty czwarty


Przed oczami miga mi obraz ciemnej jaskini wypełnionej po brzegi czerwonymi świeczkami.
W uszach szumi mi jego ciepły głos, przyjemny oddech, pocałunki składane na każdym fragmencie mojego ciała, jego perfumy tak kojąco wypływające na mój umysł. Pierścionek umieszczony na serdecznym palcu, tak wyczekiwany, tak wymarzony. Idealny..
- Michaśka czy Ty mnie w ogóle słuchasz ? 
- Tak, tak. 
- To co przed chwilą powiedziałam ? - kręci głową spoglądając mi w oczy, kiedy nic nie mówię. -Pożyczysz mi zołzo tę bransoletkę żebym miała coś pożyczonego ? 
- Którą ? 
- Japierdziele. Zlituj się ! Tę srebrną z diamencikami. 
- Pożyczę. - kiwam głową patrząc na blondynkę. 
- No to dobrze. - siada na przeciwko mnie i patrzy zestresowanym wzrokiem. 
- Co jest ? 
- A jak źle robię ? 
- A weź ty mi tu nie piernicz. Masz za godzinę przymiarkę sukni, wskakuj pod prysznic i jedziemy. - wzdycha i z niechęcią wstaje z fotela. Kręci głowę, ale posłusznie idzie w stronę łazienki. Kiedy drzwi do toalety zamykają się z hukiem wystukuje krótkiego sms do Nikoli i popijając sok nasłuchuje dźwięku prysznica. 



5 godziny później

- Śpi. - śmieję się patrząc na spokojną twarz blondynki. 
- Pasażerów lotu Bydgoszcz Las Vegas prosimy o zapięcie pasów. 
- Nie ma to jak uśpić swoją przyjaciółkę tylko po to aby nie dowiedziała się gdzie leci w podróż panieńską. - chichocze Ania. - Jesteś genialna. Jak Ty to zrobiłaś ? 
- Uwierz mi że z nazwiskiem da się wszystko. - śmieję się, wkładając słuchawki w uszy i puszczając z nich muzykę. 
Budzi mnie szturchnięcie Nikoli, która oznajmia mi że zaraz lądujemy. Zapinam więc pasy i zaczynam budzić wciąż śpiącą Asię. 
- Obudź się. - otwiera oczy patrząc na mnie złowrogo. 
- Gdzie wy mnie wywiozłyście ? - mówi przez zaciśnięte zęby na co wybucham śmiechem. 

- Pasażerom lotu Bydgoszcz Las Vegas dziękujemy za udaną podróż. - mówi spiker, a ja kątem oka spoglądam na Michalską, na której ustach pojawia się gigantyczny uśmiech. 
- Jesteście niesamowite ! Las Vegas ! - śmieję się całując mnie w policzek. 


12 sierpnia 2017, Bydgoszcz


- A krawat masz zawiązany, żeby później nie było paniki ? 
- Nie. 
- No to powiedź Michałowi żeby Ci zawiązał, a ja pójdę sprawdzić co z samochodem. - wychodzę na podwórko.
- Cudo. - obchodzę wokoło białe auto uśmiechając się do Artura męża kuzynki Bartmana, którzy od 5 lat mieszkają w Bydgoszczy. 
- Kurwa mać ! - z okna pokoju gościnnego dochodzi nas krzyk Zibiego, spoglądam na Artura, wzruszam ramionami i biegnę do pana młodego. 
- Co jest ? 
- Ta ciota nie potrafi zawiązać krawatu. 
- Misiek idź sprawdź czy nie trzeba zatankować. 
- Dobra. - zamyka drzwi, a ja siadam na łóżku. 
- Siadaj tu. - poklepuje miejsce obok siebie. - Co jest ? 
- Boję się. Boję się że mi zwieje. Boję się że coś pójdzie nie tak. Boję się że przy ołtarzu nie poczuje 100 procentowej pewności. 
- Zibi. - patrzę mu w oczy. - Nie znam nikogo tak bardzo dziwnego jak Ty. - chichocze, ale milknę kiedy widzę jego zdezorientowany wyraz twarzy. - Chciałabym żeby mnie ktoś kochał tak jak Ciebie Asia. Słyszysz ? 
- Kubiak. 
- Cicho bądź. Teraz ja mówię. Boisz się że nie poczujesz 100 procentowej pewności ? Zbyszek kto rok temu stawiał mnie przy krawędzi parkingu ? Ty. Kto wpatruję się w Asie z tak wielką miłością ? Ty. Słyszysz ? Ty. Wiesz co Ci powiem ? Jestem bardziej pewna waszej miłości niż mojej do Michała. Pasujecie do siebie. Uzupełniacie się. A my ? My nawet pizze zamawiamy zawsze inną, bo mamy inne kubki smakowe. Słyszysz ? Będzie dobrze. Obiecuję. - kiwa głową. - Weź się w garść Bartman ! - wstaje z łóżka klepiąc go po ramieniu. - A teraz daj ten krawat, bo zaraz muszę jechać do fryzjera i już potem się nie zobaczymy. - zawiązuje mu krawat jednocześnie zastanawiając się czy mi też będzie tak ciężko  Czy ja też nie będę tak bardzo pewna jak on. - Już ? Jest okej ? 
- Tak. 
- Na 100 procent ? 
- Na 200. - posyła mi swój firmowy uśmiech. 
- I tak trzymaj. - przytulam go na pożegnanie. - Kocham Cie Zibi. Jesteś moim najlepszym przyjacielem. - zaciskam kciuki w geście wsparcia i wychodzę z pomieszczenia. 

Po dwóch godzinach dojeżdżam do domu państwa Michalskich z ułożonymi włosami, pomalowanymi paznokciami i makijażem. Nawet nie wiem skąd tam tyle ludzi. Wszędzie jest harmider i pośpiech. Mijam po drodze paręnaście paplających babek, paru facetów wiszących nad flaszką wódki. 
- Masakra. - szepcze po czym wbiegam po schodach. Pukam cicho do pokoju Aśki. 
- Mówiłam żeby nikt tu nie wchodził. - odwarkuje. Naciskam klamkę i wchodzę do przepełnionego kosmetykami pokoju. 
- Nareszcie. - uwiesza mi się na szyi, a ja czuje na swojej kremowej, letniej bluzeczce jej łzy. 
- Ej. Co jest ? - odciągam ją od siebie wpatrując się w jej zagubione oczy. 
- Na dole jest z trzydzieści ludzi z czego znam może dziesięć, cały czas ktoś tu wchodzi, popsuł mi się zrobiony przez kosmetyczkę makijaż, a na dodatek Zbyszek nie odbiera. A jak się rozmyślił ? 
- O boziu. - przytulam ją jeszcze mocniej głaszcząc jej plecy. - Nie rozmyślił się. Zaraz to załatwię. - wyciągam z kieszeni telefon i wybieram numer do Michała. 
- No co jest ? - słyszę jego wesoły głos w telefonie. 
- Dasz mi Zibiego ? Czego on w ogóle nie dobiera telefonu ? 
- Bo cały czas ktoś do niego dzwoni i ma już dość tłumaczenia wszystkim wszystkiego. - wzdycha zrezygnowany. 
- To powiedz mu że jeszcze jeden telefon musi przyjąć. Od swojej przyszłej żony. - uśmiecham się pokrzepiająco do Asi. 
- Okej. -  przekazuje telefon blondynce, którą po chwili zamykam na balkonie chcąc dać jej trochę prywatności. A sama zabieram się za wybór kosmetyków do poprawienia makijażu. 

- Już okej ? - pytam, kiedy uśmiechnięta wraca do środka. 
- Tak. 
- No to siadaj tu. A ja zabieram się za poprawki. - chichocze jednocześnie na cały regulator włączając ulubioną piosenkę Asi.
- Miśka kocham Cię. - śmieję się przekrzykując muzykę. 
- To dobrze, ale teraz się nie ruszaj ! - uśmiecham się do lustra, w które aktualnie patrzy Asia. Chyba powinna codziennie Bogu dziękować za taką przyjaciółkę. 
Po 30 minutach makijaż idealnie współgra z kolorem kwiatków na fryzurze Asi. 
- Cudownie. - szczerze się dumna ze swojego dzieła. 
- Oj Ty mój geniuszu. 
- Mamy jeszcze 30 minut. Więc chyba zaczynamy ubieranie co ? 
- Chyba tak. 
- Chyba ? 
- Na pewnie tak. - puszcza mi oczko. 
Na jej ciało ląduje coś pożyczonego, coś niebieskiego, coś starego, coś nowego. Aż w końcu coś białego, czyli koronkowa suknia ślubna. Uśmiecha się do mnie rozbrajająco, kiedy na zegarze wybija 15:40. 
- Zbyszek będzie zaraz. - kiwam głową. 
- A Ty jesteś w dresie. - śmieję się.
- O kurwa ! - podskakuję jak oparzona, kiedy zauważam przez okno samochód z Bartmanem, Kubiakiem i jeszcze jednym kolegą Zibiego, który także jest drużbą. Wkładam na siebie sukienkę* i brązowe buty na obcasie. Po chwili pokój wypełniają drużki i drużbowie, rodzice, rodzice chrzestni, bliscy znajomi, bliższa rodzina. 

- Ja Zbigniew biorę sobie Ciebie Joanno za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tam mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci. 
- Ja Joanna biorę sobie Ciebie Zbigniewie za męża i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tam mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci. - Michaśka cholero jedna przestań ryczeć, bo makijaż rozmażesz. Krzyczę na siebie w myślach jednocześnie patrząc to na Bartmanów to na swój pierścionek zaręczynowy. Czy mi też będzie dane stać w tamtym miejscu ? Czy mi też będzie towarzyszyć przy tym tyle łez wzruszenia co im ? Czy mnie też będą przechodzić te ciarki ? Spoglądam na uśmiechniętego Michała wpatrującego się w moje oczy. Patrzy na mnie z tak wielką czułością, tak wielką miłością że aż robi mi się gorąco.  

- Joanno przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
- Zbigniewie przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. - Złote, skromne obrączki lądują na serdecznych palcach moich przyjaciół. Przecieram drobne, słone krople z policzków wpatrując się w ich lekko załzawione, uśmiechnięte twarze. 

Jest ryż, są pieniądze, są życzenia, uśmiechy, błyski aparatów, kamerzyści, piski dzieci, dźwięki klaksonów, są zdjęcia, łzy, śmiechy, dzwony kościelne. Odgłosy i rzeczy, które powinny być na każdym ślubie. Stoję wpatrzona w to wszystko czując w swojej małej dłoni ciepłą rękę Michała. 
- Wyobrażasz sobie kiedyś nas tam stojących gdzie Asia ze Zbyszkiem ? - szepcze mi do ucha. Przechodzi mnie przyjemny dreszcz. 
- Wyobrażam. - posyłam mu jeden z najpiękniejszych swoich uśmiechów, muskając jego malinowe wargi. 

Dwa, przezroczyste kieliszki z hukiem rozbijają się o kostkę przed salą weselną. Całe powietrze wypełnia dźwięk braw i śmiech. Nawet nie wiem, w którym momencie Zbyszek podnosi Asię do góry i przenosi ją przez próg. Stąpam tuż za nimi, by po chwili siąść obok Michała. Ciepły rosół, pachnący kotlet schabowy, śmiechy, rozmowy, cicho grająca muzyka w tle. Przymykam oczy i wyobrażam sobie siebie. Biała suknia, dłoń Michała, obrączki, ślub, wesele, na zawsze razem. 
- Pomożesz mi ? - słyszę nad uchem szept Asi. Otwieram gwałtownie oczy wpatrując się w jej uśmiechniętą twarz.
- Jasne, co jest ? - podnoszę się z miejsca idąc za nią. 
- Chce pogadać. - po dwóch minutach dochodzimy do małej ławeczki za budynkiem. Siadam na niej wpatrując się w przyjaciółkę. - Czy to normalne że jestem tak szczęśliwa ? - pyta prawie że się śmiejąc. 
- Nie po prostu dosypałam Ci troszkę marychy do zupy. - mówię z udawaną powagą, po czym wybucham śmiechem a razem ze mną Asia. - Jasne, że normalne. 
- No to świetnie. - posyła mi oczko ściskając moją dłoń. - Ciebie też to czeka. - szepcze patrząc mi w oczy. 
- Wiem, wiem. 
- A co tu się dzieję ? - słyszymy roześmiany krzyk Bartmana, za którym idzie Michał. 
- Obmawiamy Cię. - pokazuje mu język. 
- Złe kobiety. - kręci głową całując w policzek żonę. 

- Zapraszamy na parkiet młodą parę. - sale wypełnia głos DJ. - A pozostałych gości prosimy o złapanie się za ręce i okrążenie państwa młodych. - Łapie za dłoń Michała i siostrę Zbyszka i kręcąc się wokół Asi i Zbyszka podziwiam ich pierwszy taniec. Bujam się w rytm muzyki ciesząc się ich szczęściem. Przytuleni do siebie szepczą sobie tylko im wiadome zdania. Kocham ten widok. Widok, który zapiera dech w piersiach. Ona delikatna, wesoła, ale potrafiąca być chamska i wredna moja przyjaciółka tak niesamowicie wpatrujące się w niego. On na co dzień szalony, czasem chamski, nieokiełznany, mój przyjaciel, dziś z tak wielką miłością i czułością prowadzący ją w ich pierwszym, wspólnym tańcu. Dziś jako małżeństwo, jako jedność. 

Wódka leje się litrami, śmiechy, głośne rozmowy, muzyka, tańce które nie mają końca, pocałunki, ciche szepty. Zabawa do białego rana.
 Mam wrażenie, że wszyscy zajęci są weselem i zabawą. Oni jedni miłością. Swoją miłością. Trochę odizolowani pochłonięci swoim szczęściem. 
Joanna Michalska-Bartman i Zbigniew Bartman. 
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Sukienka Michasi :) 

No to chyba tyle :) Następny prawdopodobnie w poniedziałek. 
Teraz trzymam kciuki za Memoriał, za chłopaków, za ich formę. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. 
Przy okazja przypominam o zaglądaniu tutaj : http://ayuda-siempre-conduce.blogspot.com/
gdzie niedługo pojawi się ostatni mój prolog, ponieważ jak obiecałam miał się pojawić po zakończeniu tego bloga, a do końca już niedaleko. 
Jakieś 10 rozdziałów. Prawdopodobnie zakończę to pod koniec września. 



Bo mamy tutaj dwa takie Miśki. xd :)




P.S 
Bez Zbycha i Igły. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić tych ME bez tych dwóch szaleńców i wariatów nadających całej drużynie ogromny prąd. Zobaczymy. 

poniedziałek, 2 września 2013

Rozdział trzydziesty trzeci


Ten sam hotel, ten sam pokój, to samo powietrze. Czuję się tak niesamowicie z nim w tym miejscu.
 W pierwszy dzień wybieramy się pozwiedzać to czego nie widzieliśmy za pierwszym razem. W drugi jak i trzeci dzień nie robimy w zasadzie nic. Trochę leniuchujemy na plaży, trochę chodzimy na dyskoteki, gdzie nikt nas w zasadzie nie zna. Czuję się tu tak wolna, beztroska, nie uwięziona w świecie paparazzi, zdjęć, autografów. Taka nikomu nie znana, czysta ja bez żadnego świństwa czy brudu wyciągniętego zza uszu jeszcze za czasów dzieciństwa. Zdarzają się tacy komu nie jesteśmy obcy, ale zdarza się to rzadko więc nie jest to tak uciążliwe jak potrafi być w Polsce. Piątego dnia na plaży poznajemy młode, jamajskie małżeństwo. Cały dzień jak i noc spędzamy z nimi. Pokazują nam trochę kultury tego kraju, zwyczajów i przyzwyczajeń o których nie mówi się w przewodnikach. 28 lipca po długiej imprezie na plaży z Cedellą i Adianem budzę się z ogromnym kacem. Przewracam się na drugi bok gdzie natrafiam na uśmiechniętą, zaspaną twarz Michała. Całuję go delikatnie w usta chichocząc cicho.
- Kocham Cię. - szepcze patrząc mi w oczy.
- Ja Ciebie też. - głaszcze go po zarośniętym policzku. 
- Mógłbym przeleżeć z Tobą całe życie, ale o 20 mamy wynajętą łódeczkę. 
- Co ? - marszczę brwi. 
- Popływamy po oceanie. A do tego czasu.. - mówi zniżonym, seksownym głosem dotykając delikatnie dłonią mojego biodra. - Możemy pospać, albo.. - całuje mnie w czubek nosa.
- Albo.. 
- Albo.. - uśmiecha się, po czym wpija się w moje usta. Całuje tak spokojnie, a zarazem namiętnie. Dłonią delikatnie drapie mnie po karku wywołując u mnie westchnienia przyjemności. Przyciąga mnie do siebie bliżej i woń jego perfum bezpowrotnie leczy mojego kaca. Czuję się niczym księżniczka w ramionach wielkiego, księcia. Tak bezpiecznie. Tak przyjemnie. Tak ciepło. Wzdycham odrywając się od jego miękkich warg. 
- Idziemy pod prysznic ? - patrzę na niego podnosząc jedną brew. 
- Skoro nalegasz. - uśmiecha się do mnie, po czym wstaje i ciągnie mnie do łazienki.


- To co wsiadamy ? - uśmiecha się do mnie kokieteryjnie wskazując ruchem głowy na małą, drewnianą łódeczkę z silnikiem z tyłu. Kiwam głową wkładając najpierw lewą, a potem prawą stopę do wnętrza łódki. Siadam na drewnianej ławeczce wyrzeźbionej we wnętrzu, a nogi prostuje. Uśmiecham się do Michała, kiedy ten siada na przeciwko mnie. 
- Płyń kapitanie. - chichocze zsuwając ze stóp sandały. Odpala silnik, a powietrzu unosi się zapach benzyny. Już po chwili ląd staje się odległym miejscem. Zostajemy sami na środku oceanu. Obok siebie. Obok Twoich i moich uczuć. Wśród naszej miłości. 
Nasze rozmowy nie mają końca. Nigdy nie miały chyba to jedna z wielu rzeczy, która jest niesamowita w naszym związku. Nasze rozmowy, które potrafią ciągnąć się godzinami. W czasie tych rozmów potrafię przewidzieć, który wyraz twarzy pojawi się w czasie danego tematu. 
- Kocham Cię, wiesz ? - patrzy na mnie na cudownie się uśmiechając. 
- A ja Ciebie, wiesz ? - śmieję się cicho wpatrując się w zachodzące słońce. - Kuźwa jak romantycznie. - chichocze siadając obok niego i wtulając się w jego bezpieczne ramiona.
- Co teraz ? - pyta. 
- Z czym ? - śmieje się. 
- Wiesz, że przedłużyłem kontrakt z Maceratą.
- Bo Ci kazałam się rozwijać. - trącam palcem jego nos. 
- Ale czy..
- Michał. Rozwijaj się póki możesz, tak ? Nie chce Cię zatrzymywać. Mi jest dobrze w Rzeszowie. Faktycznie czasem jest ciężko i czasem nie mam się do kogo odezwać oprócz sztabu, ale to jest wpisane w nasz zawód. Po prostu. Oboje wiedzieliśmy o tym, kiedy zaczynaliśmy ze sobą być. 
- Dziękuję. Dziękuję że mnie rozumiesz i mi na to wszystko pozwalasz. - uśmiecha się do mnie. 
- Co wymyśliliście na wieczór kawalerski Zbycha ? - śmieję się. 
- No wiesz striptizerki  litry wódki, przypadkowy seks. - śmieję się za co dźgam do w żebra. - Wynajęliśmy klub w warszawie, wiesz jego znajomi, chłopcy z kadry, jakieś durne zabawy, pompowane, gołe laski, alkohol czyli to wszystko co jest na wieczorze kawalerskim. 
- Tylko za bardzo się nie przymilaj do tej lali. - śmieje się kiwając na niego wskazującym palcem. - A ja z najbliższymi koleżankami Aśki porywamy ją w środę do Las Vegas. 
- Jesteście stuknięte. - kręci głową całując mój policzek.
- Cóż poradzić. - uśmiecham się do niego. 
Nawet nie wiem, kiedy robi się ciemno. Siedzę wtulona w jego ramiona i mam nadzieję, że w tym miejscu nie dosięgnie mnie żadne zło. Że nic mi się tu nie stanie, bo on jest obok. 
- Kurwa. 
- Co ? - patrzę na niego. 
- Tylko nie krzycz. Paliwo się skończyło. - spuszcza głowę, na co ja przybijam sobie facepalma tak głośnego że mam wrażenie że w oddalonym o paręnaście kilometrów Kingston go słychać. 
- I co teraz ? 
- Tam - wskazuje palcem. - jest jakaś jaskinia, podpłyniemy tam i zadzwonię stamtąd po pomoc. 
- No dobra. - kiwam głową patrząc jak chwyta w dłonie dwa wiosła i za ich pomocą po niecałych 10 minutach staje na suchym lądzie. Rozprostowuje kości, rozmasowując obolałe plecy. Podświetlam sobie drogę latarką z telefonu do kamienia, na którym po chwili siadam. Obserwuje Michała, który oddala się by zadzwonić po pomoc. 
W oddali błyskają światła Kingston, które w tak magiczny sposób pobłyskują na szumiącej, obijającej się o brzeg wodzie. Przymykam oczy nasłuchując. Jego delikatny, ale męski głos tak cudownie miesza się z otoczeniem.
- Będą za 20 minut, może do tego czasu zobaczymy co tam jest. - otwieram oczy patrząc jak pokazuje na wnętrze jaskini. Potrząsam głową i wstając łapie go za rękę. Prowadzi mnie ściskając coraz mocniej moją dłoń. Milczy. Milczy, a cisza ta jest jakaś dziwna. Zupełnie inna niż ta która zawsze jest. Wchodzimy głębiej, a on coraz mocniej ściska mnie za dłoń. Czuję jak pocą mu się ręce. Spoglądam na niego, ale on nie patrzy na mnie. I nie mówi nic. Idzie przed siebie z takim dziwnym przestraszonym wyrazem twarzy.
- Miśka. - odzywa się nagle zachrypniętym głosem. - Wiesz co pomyślałem, kiedy pierwszy raz Cię zobaczyłem ? Boże co za niesamowita dziewczyna. Byliśmy w czasie Ligi Światowej, siedziałem przed telewizorem i oglądałem Twój półfinał. Boże. Twój uśmiech, Twoje oczy, Twój śmiech, Twój głos. To było jak uderzenie. Zachwycałaś mnie z meczu na mecz. Wiesz ? To było niesamowite w jakim stylu wygrałaś. Wszyscy wtedy mówili, że jak szybko wskoczyłaś w ten świat tak szybko z niego wyskoczysz, ale ja wiedziałem że będzie inaczej. Imponowałaś mi. Twoja siła. Twoja energia. Pamiętasz nasze spotkanie na ławce ? Kolejny raz mnie zaskoczyłaś. Nie sądziłem, że ktoś taki jak Ty się łamie, chyba zapomniałem że ideały nie istnieją. Chociaż dla mnie nim jesteś. Z minuty na minutę, z godziny na godzinę, z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień uwielbiałem Cię coraz bardziej. Twój wyjazd był jak najgorsza rzecz na świecie. Wyjechałaś. Z miesiąca na miesiąc uświadamiałem sobie jak ważna dla mnie jesteś mimo iż praktycznie Cię nie znałem. Wtedy na Jamajce, tamten wieczór był najważniejszy w moim życiu. Bo nikomu nie mówiłem, że jest miłością mojego życia. Bo nikogo tak nie całowałem. Bo nikogo tak nie przytulałem. Bo nikogo tak nie kochałem. Bo nikt nigdy nie był dla mnie tak ważny. Bo nikt nie zna mnie tak dobrze jak Ty. Bo uwielbiam kiedy jesteś obok mnie. Bo kochasz mnie ze wszystkim, z wadami i zaletami. Bo nie wkurzasz się za to jak brudzę Ci w mieszkaniu, chociaż jesteś okropną pedantką. Bo tylko Ty potrafisz mnie uszczęśliwiać. Bo tylko Twoja dłoń pasuje do mojej tak jakby była stworzona dla mnie. Bo kiedy jesteś obok mnie ziemia staje w miejscu czując mocne bicie naszych serc. Bo chciałbym żeby tak już było zawsze. Bo chciałbym codziennie budzić się koło Ciebie. Bo chciałbym dzielić z Tobą wszystkie smutki, wszystkie porażki i przegrane, ale także chwile radości, wygrane, medale. - przypatruje mi się, a ja dopiero teraz zauważam, że stoimy w jakimś skalnym pomieszczeniu całym zapełnionym świeczkami, a z moich oczu płyną łzy, bo wiem że to ten moment. - Bo kocham Cie najbardziej na świecie. Michalino Halino Zawadzka czy pozwolisz mi codziennie kochać Cię jeszcze bardziej. Czy zostaniesz moją żoną ? - klęka na jedno kolano wystawiając na prawej dłoni małe otwarte pudełeczko z pierścionkiem w środku. Wybucham jeszcze większym płaczem. 
- Tak. Dzisiaj tak i na zawsze tak ! - uwieszam mu się na ramionach całując jego uśmiechnięte usta. Po chwili wślizguje mi na serdeczny palec pierścionek. A ja wiem że to najpiękniejszy moment w moim życiu. Tej chwili nie da porównać się do żadnej innej nawet wygranej w Igrzyskach czy Australian Open. 
Siadam na kraciastym, kolorowym kocu i wtulam się w Michałowy tors. Wciągam zapach jego francuskich perfum, które przywiozłam mu z French Open. Napawam się jego obecnością nie mówiąc nic. Wyciągam przed siebie prawą dłoń z błyskotką na serdecznym palcu. Wpatruję się w nią, a z moich oczu zaczynają kapać łzy, wtulam się jeszcze bardziej w niego po czym wpijam się w kubiakowe wargi. 
- Dziękuję. - szepcze, kiedy odrywam się od niego. 
- Za co ? 
- Za to że jesteś. I za to że mnie kochasz. 

---------------------------------------------------------------------------------------------------------

Wiem, że długo czekałyście na ten moment więc mam nadzieję, że jesteście usatysfakcjonowane. :) 
Szczerze powiedziawszy nie wiem w jaki sposób napisałam tak wesoły rozdział w obecnej sytuacji. 
I to chyba tyle. 
Zachęcam do zadawania pytań na : http://ask.fm/IdaliaMakowska  :)