Pierwszy raz od dwóch tygodni tak naprawdę się wysypiam. Bo wysypiam się w moim kochanym łóżku. Wstaje i podchodzę do okna. Takie widoki chciałoby się oglądać codziennie.
Gorące słońce przebija się przez wysokie rzeszowskie budynki. Po lewej spokojnie płynie rzeka, po prawej natomiast kochane Podpromie. Tak jestem kibicem siatkówki. Siatkówki nie siatkarzy. To właśnie ona jest dla mnie najważniejsza zaraz po tenisie. To ona dodaje mi energii, kiedy już ją tracę.
Biorę prysznic, ubieram się i zjadam śniadanie. Następnie wsiadam na zieloną damkę i jadę w doskonale znane mi miejsce. W miejsce, w którym zazwyczaj spędzam każde wieczory, w miejsce gdzie aktualnie znajduję się facet, któremu mogłabym poświęcić całe życie.
Zsiadam z roweru i wbiegam po schodach na 4 piętro jednego z rzeszowskich bloków. Na sam widok 15 na drzwiach mieszkania uśmiechem się do siebie, pukam delikatnie. I po chwili moim oczom ukazuje się wysoki blondynek. Wtulam się w jego tors, całując namiętnie.
- Nareszcie jesteś ! Gratuluję ! - uśmiecha się zniewalająco.
- Dziękuję !
- Chodź, chodź. - mówi przepuszczając moją skromną osobę w drzwiach. Siadam na brązowym taborecie, Power stawia przede mną szklankę soku, a przed sobą zieloną herbatę. Nawet mi jej nie proponuje, bo wie że herbata w moich ustach pojawia się zazwyczaj gościnnie. I to jest bardzo rzadkim gościem.
- No to opowiadaj Michala jak było w Londynie !
- Ehh.. ciężko, naprawdę każdy dzień to była mordęga. Wstawałam rano, szłam na trening, wracałam, jadałam potem zazwyczaj mecz, a potem paciorek, rozmowa z Tobą na skype i spać. A ty co porabiałeś przez te dwa tygodnie ? - pytam chociaż doskonale wiem, że...
- Imprezowałem ! - śmieję się, a ja razem z nim, bo wiem jaki jest Power dla niego dzień bez imprezy to dzień stracony zresztą ma takie samo rozumowanie jak Nora. Rozmawiamy jeszcze chwilę dopóki nie łapię mnie delikatnie za dłoń i nie ciągnie w stronę swojego pokoju.
Tam jak zwykle pozbywamy się swoich ubrać, całujemy namiętnie i łączymy w jedność, która trwa zazwyczaj jakiś czas, potem normujemy swoje oddechy leżąc wtuleni w siebie.
- Tęskniłem. - mówi patrząc mi w oczy.
- Ja też.
Kolejne godziny spędzamy jak zwykle na rozmowie, na długo minutowym śmiechu, na plotkowaniu, na powierzaniu sobie tajemnic. Bo przecież Power jest moim chłopakiem, a to chyba normalne. Ale po chwili zastanowienia zawsze dochodzę do wniosku, że jest kimś ważniejszym niż chłopakiem, niż prawdopodobnie przyszłym narzeczonym jest przyjacielem. Przyjacielem na dobre i na złe. Takim, który mimo wielu przeciwności losu nigdy Cię nie zostawi, takim który zawsze będzie Cię wpierał. Podnosił kiedy zaczniesz upadać i trzymał za rękę kiedy nie będziesz miała siły już dalej iść.
Po 15 wychodzę z mieszkania Piewniczaków by udać się na pierwszy trening jako zwyciężczyni Wimbledonu.
Mijam bramę jednego z rzeszowskich kortów uśmiechając się pod nosem. Odkładam torbę treningową na ławkę, zakładam na głowę opaskę, w dłonie chwyta żółto-czarną rakietę i w podskokach wykonuje parominutową rozgrzewkę.
Staję po jednej stronie siatki po drugiej znajduję się nie jaki Adam Brzyski. Uderzam w ostro żółtego Tretorna*, który z gracją odbija się od rakiety Adama. Nasza wymiana trwa około godzinę, potem łapię za bidona pełnego wody.
Czuję jak po twarzy spływają mi słone krople potu, coraz ciężej oddycham, a woda kończy się z przerwy pomiędzy gemami na przerwę.
Wiecie jak czuje się człowiek po 2 godzinnym bieganiu za małą żółciutką piłeczką ?
Jak niemiłosiernie wymęczona świnia, jak koń po 4 godzinnym kuligu.
Leże z nogami wywalonymi na stole i oglądam powtórkę finału Wimbledonu 2012, na mojej twarzy od dobrej godziny gości uśmiech wielkości banana. I nawet nie przeszkadza mi ból kończyn, bo teraz jestem tylko ja i finał, ja i zwycięstwo, ja i Serena, ja i niemiłosierne szczęście, ja i spełnione marzenie. Marzenie jedno z wielu, bo jest ich bardzo dużo. Kolejne z tej dużej grupy marzeń spełni się za 5 dni, bo za dokładnie 5 dni przekroczę "próg" wioski olimpijskiej.
Słyszę odgłos przekręcanego klucza w drzwiach, a po chwili obok mnie pojawia się wysoka, bardzo ładna jak na swój wiek blondynka. Siada przy mnie uśmiechając się w ten sam sposób co ja.
- Jak tam spędziłaś dzień ?
- A dobrze, wiesz trening - zaśmiałam się.
- No tak.
- A wcześniej byłam u Powera.
- O a co tam u Piotra ?
- Dobrze - odpowiedziałam, tłumiąc śmiech. Zawsze bawi mnie jak moja pierworodna wyraża się o Piewniczaku. Z tak wielka gracją, kulturą, wyrachowaniem, nigdy nie zdrabniając jego imienia.
Po niecałych pięciu minutach rozmowy do domu wchodzi wysoki, chudziutki, lekko kręcony brunet.
Podchodzi do sofy i czule składa pocałunek na ustach mojej mamy. Wpatruję się w nich tak jak zawsze. Tak jak zawsze z zazdrością, tak jak zawsze z marzeniem, aby kiedyś po 25 latach małżeństwa tak samo witać się z własnym mężem. Podziwiam ich, tak bardzo ich podziwiam, że mimo iż znają się praktycznie całe życie, wciąż budzą się i zasypiają obok siebie, wciąż pałają taką samą miłością jak 25 lat temu w dniu ślubu.
- Cześć tatuś ! - całuję go w policzek.
- Siema, co na obiad ? - no tak, koniec cudownego mężczyzny, wraca prawdziwy facet. - No głodny już jestem. I jakieś piwko by się przydało ! - śmieję się, spychając mnie z kanapy.
Ociężale podchodzę do lodówki, z której wyjmuję puszkę gorzkiego, żółtawego trunku, który po chwili znajduję się w dłoniach ojca.
Po 20 minutach wszyscy razem zasiadamy przy dębowym stole, pałaszując kurczaka w sosie.
Jest to chyba moja ulubiona część dnia, kiedy całą trzyosobową rodziną spożywamy posiłek. To właśnie wtedy przez nasze uszy przepływa natłok informacji, planów, marzeń. Jest to chyba jeden z najważniejszych momentów dnia.
- Dziękuję. - wstaje, zasuwając krzesełko.
- Idziesz gdzieś ?
- No z dziewczynami, gdzieś po mieście.
- A pies ? - no tak, kochany czarny Fafi.
- No wezmę go ze sobą. Chodź Fafek. - przywołuje do siebie psa, kiedy jestem już przy drzwiach. Nie muszę długo czekać, bo już po chwili przybiega do mnie energicznie machając ogonem. Przypinam go do czerwonej smyczy i wychodzę z domu.
Równo o 20 drzwi do mieszkania z hukiem się otwierają i do domu wbiega uradowany labrador, ale po krótkiej chwili te same drzwi się zamykają, a wtedy znika za nimi moja postać. Idę uradowana wraz z Norą i Dagą. Na dzisiejszy wieczór planów nie ma. Nie jest jeden, spędzić go świetnie, bo jest to ostatni wieczór przed ogromem prac i treningów przed Igrzyskami.
Wchodzimy do wypełnionego klubu. Na parkiecie mimo stosunkowo wczesnej godziny wiruje już spora grupa ludzi, podchodzimy do baru i każda z nas zamawia sobie lekko alkoholizowany trunek.
Po niecałych 30 minutach zapominamy o bożym świecie zaśmiewając się i bawiąc niczym 12-latki na pierwszej imprezie w klubie.
Udaje mi się wyłapać jakąś wolną i romantyczną piosenkę wtulam się wtedy w wyrzeźbiony tors Powera. Uwielbiam to uczucie, kiedy jestem "obejmowana'"przez cały mój świat.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
* piłeczka tenisowa. :)
Cześć .;3
Piszę dzisiaj, ponieważ jutro nie wiem w jakim będę stanie po meczu. xd ( mam nadzieję, że w tak wielkiej euforii, że nie będę mogła "utrzymać" klawiatury :P )
Myślę, że za dwa rozdziały pojawią się dopiero siatkarze. :D Powinnam się odezwać w środę lub jutro, ale ferie się kończą :( i zaczyna się natłok szkolnych obowiązków..
DZIŚ MAMY 23 LUTEGO TAK WIĘC Z CAŁEGO SERCA ŻYCZĘ WSZYSTKIEGO CO NAJLEPSZE NAJSŁYNNIEJSZEMU DZIKOWI W POLSCE ! :)
Pozdrowienia z Rzeszowa ! :)
MISTRZ ! MISTRZ ! RESOVIA !
Gorące słońce przebija się przez wysokie rzeszowskie budynki. Po lewej spokojnie płynie rzeka, po prawej natomiast kochane Podpromie. Tak jestem kibicem siatkówki. Siatkówki nie siatkarzy. To właśnie ona jest dla mnie najważniejsza zaraz po tenisie. To ona dodaje mi energii, kiedy już ją tracę.
Biorę prysznic, ubieram się i zjadam śniadanie. Następnie wsiadam na zieloną damkę i jadę w doskonale znane mi miejsce. W miejsce, w którym zazwyczaj spędzam każde wieczory, w miejsce gdzie aktualnie znajduję się facet, któremu mogłabym poświęcić całe życie.
Zsiadam z roweru i wbiegam po schodach na 4 piętro jednego z rzeszowskich bloków. Na sam widok 15 na drzwiach mieszkania uśmiechem się do siebie, pukam delikatnie. I po chwili moim oczom ukazuje się wysoki blondynek. Wtulam się w jego tors, całując namiętnie.
- Nareszcie jesteś ! Gratuluję ! - uśmiecha się zniewalająco.
- Dziękuję !
- Chodź, chodź. - mówi przepuszczając moją skromną osobę w drzwiach. Siadam na brązowym taborecie, Power stawia przede mną szklankę soku, a przed sobą zieloną herbatę. Nawet mi jej nie proponuje, bo wie że herbata w moich ustach pojawia się zazwyczaj gościnnie. I to jest bardzo rzadkim gościem.
- No to opowiadaj Michala jak było w Londynie !
- Ehh.. ciężko, naprawdę każdy dzień to była mordęga. Wstawałam rano, szłam na trening, wracałam, jadałam potem zazwyczaj mecz, a potem paciorek, rozmowa z Tobą na skype i spać. A ty co porabiałeś przez te dwa tygodnie ? - pytam chociaż doskonale wiem, że...
- Imprezowałem ! - śmieję się, a ja razem z nim, bo wiem jaki jest Power dla niego dzień bez imprezy to dzień stracony zresztą ma takie samo rozumowanie jak Nora. Rozmawiamy jeszcze chwilę dopóki nie łapię mnie delikatnie za dłoń i nie ciągnie w stronę swojego pokoju.
Tam jak zwykle pozbywamy się swoich ubrać, całujemy namiętnie i łączymy w jedność, która trwa zazwyczaj jakiś czas, potem normujemy swoje oddechy leżąc wtuleni w siebie.
- Tęskniłem. - mówi patrząc mi w oczy.
- Ja też.
Kolejne godziny spędzamy jak zwykle na rozmowie, na długo minutowym śmiechu, na plotkowaniu, na powierzaniu sobie tajemnic. Bo przecież Power jest moim chłopakiem, a to chyba normalne. Ale po chwili zastanowienia zawsze dochodzę do wniosku, że jest kimś ważniejszym niż chłopakiem, niż prawdopodobnie przyszłym narzeczonym jest przyjacielem. Przyjacielem na dobre i na złe. Takim, który mimo wielu przeciwności losu nigdy Cię nie zostawi, takim który zawsze będzie Cię wpierał. Podnosił kiedy zaczniesz upadać i trzymał za rękę kiedy nie będziesz miała siły już dalej iść.
Po 15 wychodzę z mieszkania Piewniczaków by udać się na pierwszy trening jako zwyciężczyni Wimbledonu.
Mijam bramę jednego z rzeszowskich kortów uśmiechając się pod nosem. Odkładam torbę treningową na ławkę, zakładam na głowę opaskę, w dłonie chwyta żółto-czarną rakietę i w podskokach wykonuje parominutową rozgrzewkę.
Staję po jednej stronie siatki po drugiej znajduję się nie jaki Adam Brzyski. Uderzam w ostro żółtego Tretorna*, który z gracją odbija się od rakiety Adama. Nasza wymiana trwa około godzinę, potem łapię za bidona pełnego wody.
Czuję jak po twarzy spływają mi słone krople potu, coraz ciężej oddycham, a woda kończy się z przerwy pomiędzy gemami na przerwę.
Wiecie jak czuje się człowiek po 2 godzinnym bieganiu za małą żółciutką piłeczką ?
Jak niemiłosiernie wymęczona świnia, jak koń po 4 godzinnym kuligu.
Leże z nogami wywalonymi na stole i oglądam powtórkę finału Wimbledonu 2012, na mojej twarzy od dobrej godziny gości uśmiech wielkości banana. I nawet nie przeszkadza mi ból kończyn, bo teraz jestem tylko ja i finał, ja i zwycięstwo, ja i Serena, ja i niemiłosierne szczęście, ja i spełnione marzenie. Marzenie jedno z wielu, bo jest ich bardzo dużo. Kolejne z tej dużej grupy marzeń spełni się za 5 dni, bo za dokładnie 5 dni przekroczę "próg" wioski olimpijskiej.
Słyszę odgłos przekręcanego klucza w drzwiach, a po chwili obok mnie pojawia się wysoka, bardzo ładna jak na swój wiek blondynka. Siada przy mnie uśmiechając się w ten sam sposób co ja.
- Jak tam spędziłaś dzień ?
- A dobrze, wiesz trening - zaśmiałam się.
- No tak.
- A wcześniej byłam u Powera.
- O a co tam u Piotra ?
- Dobrze - odpowiedziałam, tłumiąc śmiech. Zawsze bawi mnie jak moja pierworodna wyraża się o Piewniczaku. Z tak wielka gracją, kulturą, wyrachowaniem, nigdy nie zdrabniając jego imienia.
Po niecałych pięciu minutach rozmowy do domu wchodzi wysoki, chudziutki, lekko kręcony brunet.
Podchodzi do sofy i czule składa pocałunek na ustach mojej mamy. Wpatruję się w nich tak jak zawsze. Tak jak zawsze z zazdrością, tak jak zawsze z marzeniem, aby kiedyś po 25 latach małżeństwa tak samo witać się z własnym mężem. Podziwiam ich, tak bardzo ich podziwiam, że mimo iż znają się praktycznie całe życie, wciąż budzą się i zasypiają obok siebie, wciąż pałają taką samą miłością jak 25 lat temu w dniu ślubu.
- Cześć tatuś ! - całuję go w policzek.
- Siema, co na obiad ? - no tak, koniec cudownego mężczyzny, wraca prawdziwy facet. - No głodny już jestem. I jakieś piwko by się przydało ! - śmieję się, spychając mnie z kanapy.
Ociężale podchodzę do lodówki, z której wyjmuję puszkę gorzkiego, żółtawego trunku, który po chwili znajduję się w dłoniach ojca.
Po 20 minutach wszyscy razem zasiadamy przy dębowym stole, pałaszując kurczaka w sosie.
Jest to chyba moja ulubiona część dnia, kiedy całą trzyosobową rodziną spożywamy posiłek. To właśnie wtedy przez nasze uszy przepływa natłok informacji, planów, marzeń. Jest to chyba jeden z najważniejszych momentów dnia.
- Dziękuję. - wstaje, zasuwając krzesełko.
- Idziesz gdzieś ?
- No z dziewczynami, gdzieś po mieście.
- A pies ? - no tak, kochany czarny Fafi.
- No wezmę go ze sobą. Chodź Fafek. - przywołuje do siebie psa, kiedy jestem już przy drzwiach. Nie muszę długo czekać, bo już po chwili przybiega do mnie energicznie machając ogonem. Przypinam go do czerwonej smyczy i wychodzę z domu.
Równo o 20 drzwi do mieszkania z hukiem się otwierają i do domu wbiega uradowany labrador, ale po krótkiej chwili te same drzwi się zamykają, a wtedy znika za nimi moja postać. Idę uradowana wraz z Norą i Dagą. Na dzisiejszy wieczór planów nie ma. Nie jest jeden, spędzić go świetnie, bo jest to ostatni wieczór przed ogromem prac i treningów przed Igrzyskami.
Wchodzimy do wypełnionego klubu. Na parkiecie mimo stosunkowo wczesnej godziny wiruje już spora grupa ludzi, podchodzimy do baru i każda z nas zamawia sobie lekko alkoholizowany trunek.
Po niecałych 30 minutach zapominamy o bożym świecie zaśmiewając się i bawiąc niczym 12-latki na pierwszej imprezie w klubie.
Udaje mi się wyłapać jakąś wolną i romantyczną piosenkę wtulam się wtedy w wyrzeźbiony tors Powera. Uwielbiam to uczucie, kiedy jestem "obejmowana'"przez cały mój świat.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
* piłeczka tenisowa. :)
Cześć .;3
Piszę dzisiaj, ponieważ jutro nie wiem w jakim będę stanie po meczu. xd ( mam nadzieję, że w tak wielkiej euforii, że nie będę mogła "utrzymać" klawiatury :P )
Myślę, że za dwa rozdziały pojawią się dopiero siatkarze. :D Powinnam się odezwać w środę lub jutro, ale ferie się kończą :( i zaczyna się natłok szkolnych obowiązków..
DZIŚ MAMY 23 LUTEGO TAK WIĘC Z CAŁEGO SERCA ŻYCZĘ WSZYSTKIEGO CO NAJLEPSZE NAJSŁYNNIEJSZEMU DZIKOWI W POLSCE ! :)
Pozdrowienia z Rzeszowa ! :)
P.S
Kto jutro trzyma kciuki ? :P MISTRZ ! MISTRZ ! RESOVIA !
Świetny rozdział. Zdecydowanie czekam na więcej. Oczywiście, że będę trzymać kciuki. Jeden za Resovię, a drugi za SKRĘ :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, no_princess :D
Hahahah. ja oba za Resovię. :)
UsuńPozdrawiam. Idala ;3
Moje kciuki też za Resovię!
OdpowiedzUsuńSwoją drogą podoba mi się to, jaka jest bohaterka.
To, że zdradziłaś, że będzie taka do pewnego momentu w pewien sposób pozwoliło mi się z nią, hmm... oswoić (?!). To chyba dobre określenie!
Powodzenia!
http://wszystkomozeszosiagnac.blogspot.com/
No to trzymamy obie ! :)
UsuńPozdrawiam ;3
I teraz co? Ja chcę Sovię widzieć jutro szczęśliwą!
UsuńBędziesz, będziesz ja też. :)
UsuńNadzieja umiera ostatnia, tak ? Moja nie umarła i na razie nigdzie nie ma zamiaru odchodzić. :D
Jutro mam urodziny więc mam NADZIEJĘ, że Resovia sprawi mi najlepszy prezent w życiu. :)
Trzymaj kciuki ! ;3
Ja trzymam kciuki z całych sił!
UsuńWszystkiego najlepszego na urodziny :D
Spełnienia marzeń (w tym tych związanych z Resovią ;) )
Dziękuję :)
UsuńP.S
Niestety się nie udało na Podpromiu będę ja więc może to pomoże.. a jak nie to znów będę ryczeć tak jak w tej chwili.. :( Ale trzeba przyznać Skra po prostu była lepsza.
Ja też 3mam kciuki za SOVIĘ! :D Lubię Michalinę i jak dla mnie mogłaby się nie zmieniać :P. Scena z jej rodzicami - super :D. Nie wiem czemu, ale nie mogę się doczekać pojawienia siatkarzy i tego jak namieszają w jej życiu :D (albo ona w ich :P ). Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńHaha. nie umiem określić kto w czyim życiu bardziej namiesza, oni w jej, czy ona w ich, ale na pewno każdy dorzuci coś swojego i się troszkę namiesza.. xd
UsuńJa się z Tobą zgodzę, też ją na razie lubię. :D
Pozdrawiam. :)
Michalina i jej zachowanie, mega! Zmiana może wyjść na dobre ale to się zobaczy...
OdpowiedzUsuńCzekam na pojawienie się siatkarzy, może być ciekawie.
Pozdrawiam i zapraszam do siebie http://niezwykle-normalna-dziewczyna.blogspot.com/
Dziękuję :)
OdpowiedzUsuń