czwartek, 30 maja 2013

Rozdział szesnasty


- Może zostanę ? - szepcze mu do ucha, przytulając się. 
- Daj spokój, musisz jechać. Przyjedziesz przecież niedługo. 
- Niedługo ? Pod koniec marca. 
- No to tylko cztery miesiące. 
- Ale ja nie chce. - tupie nogą. 
- Dasz radę ! Damy radę Misiek. - całuje mnie w policzek. 
- Mogę ja ? - śmieje się Zbyszek. 
- Chodź ! - przytulam go do siebie i czuję jak łzy napływają mi do oczu. 
- Przypilnuje go. - szepcze mi do ucha. 
- Ale ja nie chce was zostawiać.
- Nas czy go ? - pyta patrząc mi w oczy. - Mówiłem, że się kochacie, ale nigdy nie wybaczę wam tego, że przespaliście się ze sobą w moim mieszkaniu. - śmieję się. 
- Oj cicho. 
- Pasażerowie lotu Rzeszów - Chicago proszeni są do kontroli biletowej. 
- Nienawidzę tej typiary. - złoszczę się, na co moi przyjaciele wybuchają śmiechem. Spoglądam na nich i pewnym krokiem bez słowa ze łzami w oczach kieruję się do kontroli. 
- Bilety i paszport po proszę.. 

4 stycznia


"Doleciałam i jest ok chyba.." 

"Dasz radę
  Kochamy Asia i Zbyszek" 

- Michala ! - słyszę pisk Amerykanina i na moją twarz od razu wkrada się uśmiech. 
- Cześć. - wtulam się w jego tors. 
- Płakałaś ? - kręcę niewinnie głową. - No przecież widzę co jest ? - pyta podając mi bukiet czerwonych tulipanów. Wzdycham i zaczynam swoją opowieść. Kończę mówić dopiero jak dojeżdżamy pod mój blok. 
- Dasz radę. 
- Kurwa no ! Wszyscy mi to powtarzają. 
- Chcesz..
- Żadnego sexu i żadnego wina, kurde no ja go kocham.
- To po co tu jesteś ? - pyta wyjmując z bagażnika moją walizkę.
- Jak to po co ?
- Jak go kochasz to wracaj. Pierdol stypendium. Pierdol wszystko. 
- Jak ty ładnie klniesz po Polsku. - śmieję się z niego. 
- Przestań co ? 
- Dobra, dobra. Spokojnie. 
- Nie spokojnie, bo się męczysz. 
- Matt ! Nie poznaję Cię, zmieniłeś się strasznie. 
- Poznałem kogoś. - uśmiecha się zalotnie. 
- Ładna ? 
- No. - mówi rozmarzonym głosem. 
- Mądra ? 
- Bardzo. 
- Imię ? - pytam.
- Jak na przesłuchaniu normalnie. - śmieje się. - Ładna i mądra, bo Polka. - wybucham śmiechem. 
- No kto to ? - niecierpliwie się. 
- A oto ona ! - pokazuje mi zdjęcie brunetki* w swoim telefonie. 
- Ładna. - śmieję się.
- No moja Marcia. 
- Marcia ? 
- Martyna.
- Skąd ty ją wytrzasnołeś ? - pytam rzucając się na czerwoną kanapę. 
- W spożywczaku ją poznałem. 
- Co ty gadasz ? - śmieje się.
- No, potem poszliśmy na kawę. 
- Co ona tu robi ? 
- Na stypendium muzyczne przyjechała. - pokazuje mi język. - Gra na fortepianie i wiolonczeli i śpiewa. 
- Wow. Śpiewa w czasie sexu ? - śmieję się z Matta. 
- Nie spaliśmy ze sobą. 
- No nie wierzę ! Ty nie zaciągnąłeś jej do łóżka ! - nabijam się z niego, czym go irytuje.
- Widzę, że Ci się humor poprawił. 
- A poprawił. 
- To super. - uśmiecha się spoglądając na zegarek. - Kurde już 17 przepraszam, ale umówiłem się z Martyną. 
- Matt daj spokój, nie musisz przepraszać. - uśmiecham się. - Mam nadzieję, że kiedyś ją poznam. - wystawiam w jego kierunku język. 
- Kiedyś. - śmieję się po czym kopniakiem wyrzucam go z mieszkania. 
Mam wrażenie, że po całym locie odpadną mi zaraz wszystkie kości i mięśnie więc czym prędzej wskakuję pod prysznic. Oblewa mnie gorąca woda, która lepiej od najlepszego masażysty świata koi mój ból, nie tylko ten fizyczny, ale przede wszystkim psychiczny. 
Jak to możliwe ? Jak to możliwe, że można kogoś tak bardzo nienawidzić, że aż kochać ? Jak to możliwe, że można kogoś kochać nie wiedząc o nim praktycznie nic ? Kiedyś miłość znaczyła dla mnie tyle co znaleziona stokrotka, która później i tak zwiędła, miłością połączony był ken i barbie, książę i księżniczka dziś jestem nią ja i Michał. Kiedyś nie oddałabym ulubionego kartonu soku pomarańczowego za spędzenie z kimś choć chwili czasu. Dziś za spędzenie z Tobą 5 minut oddałabym cały świat. Boli mnie to tak bardzo, że go straciłam. Choć przecież nigdy nie miałam go tak naprawdę. 
Ubieram się, wkładam na siebie czarne botki i płaszczyk, na głowę naciągam czapkę, po czym wychodzę z mieszkania. Wsiadam do jednego z autobusów, aby po chwili wysiąść pod dużym supermarketem. Pociągam wózek i zmarzniętymi palcami pakuję do niego najpotrzebniejsze rzeczy. 
Po niecałych piętnastu minutach z napakowanymi, papierowymi torbami wsiadam do środka transportu. 



 7 stycznia

- Michalina idziemy. - przez słuchawki przebija mi się głos trenera, więc kieruję się za nim, aby już po chwili znaleźć się na odpowiednim miejscy w samolocie. 
- Pasażerom lotu Chicago - Melbourne życzymy przyjemnego lotu.. - przymykam oczy i zasypiam. 
Po około 3 godzinach budzi mnie delikatne szturchnięcie Nicolasa ( mojego trenera ). 
- Zaraz lądujemy. 
- Yhym. - mruczę, przeciągając się. Po chwili w dłonie wpada mi lusterko i kosmetyczka. Już się do tego przyzwyczaiłam, że nawet po długim i wyczerpującym locie muszę wyglądać pięknie, bo wszędzie czają się ludzie z aparatami. Biorę dwie walizki z taśmy i za sztabem pędzę w stronę wyjścia. 
Uderza mnie gorący podmuch wiatru, uśmiecham się, a po chwili czuję klepnięcie w plecy. 
- Idziemy ! - nakazuje Nicolas. Wzdycham, nakładam na nos okulary i spacerkiem za sztabem udaje się do taxówki. 
15 minut drogi do hotelu mija mi w miłej atmosferze, bo w towarzystwie Mariny lecącej ze słuchawek. Krótko po 18 wchodzę do hotelowego pokoju, biorę szybki, orzeźwiający prysznic, po czym zbieram się na trening. Wciskam na swoje wychudzone ciało czarne spodenki oraz różowy top, pakuję do torby najpotrzebniejsze rzeczy i już po 20 minutach dojeżdżam pod halę, w której znajdują się kryte korty. Zostawiam na zielonej ławeczce bidon oraz ręcznik, przyklejam plastry na lekko kontuzjowane dwa palce, łapie szarą rakietę w dłonie i żółtą piłeczką serwuję w stronę Nicolasa. Uwielbiam jego wzrok utkwiony w moje jędrne pośladki, zgrabne nogi i mocno wysportowany brzuch, ale jeszcze bardziej kocham patrzeć na jego oczy, po tym jak odbierze jeden z moich morderczych serwów. Ten strach, zażenowanie z tego powodu iż jest słabszy ode mnie, zmieszanie dodaje mi tyle energii, a jednocześnie podnieca. Znów chwytam piłeczkę, czytam wygrawerowane białe literki, skubię jej żółte "włoski", po czym uderzam nią idealnie w róg boiska. Uśmiecham się triumfalnie, przegryzam wargę, kręcę głową i nagle widzę błysk aparatu. 
- Zapierdole, wywieszę na drzewie za jaja ! - mówię wściekła, wpatrując się w oczy Nicolasa, który przecież obiecał, że każdy trening na Australian Open będzie zamknięty.
- Przepraszam Michalina, zaraz się tym zajmę. - po chwili znika mi z oczu, a ja ze zdenerwowania przebiegam 10 kółek w stronę kortu. 
Po niecałych 20 minutach odbijania bezsensownego w piłkę, łapię w dłonie torbę i kieruje się w stronę samochodu. 
- A ty gdzie ? - zaczepia mnie Nicolas, któremu dopiero teraz udało się odpędzić paparazzi. 
- Do hotelu. - wymijam go, nie spoglądając na jego twarz. 
- A trening ? - pyta oburzony, czym wywołuje u mnie niemały gniew. 
- Odbyłam go, kiedy ty wywalałeś stąd dziennikarzy, których miało nie być. - podnoszę lekko głos, spoglądając mu w oczy. 
- Michalina nie wygłupiaj się ! 
- Nie wygłupiam się ! I ty się nazywasz profesjonalistą ! - teraz zaczynam krzyczeć, zaciskam ze zdenerwowania policzki i trzaskając drzwiami od hali zmierzam w stronę wynajętego BMW. 
Siadam z tyłu i proszę kierowcę, aby zawiózł mnie na jakąkolwiek siatkarską hale. Po niecałych 20 minutach stoję przed dosyć sporym budynkiem. Wkładam na uszy słuchawki i jakby nigdy nic wchodzę do pustej sali, biorę w dłonie piłkę i z całej siły uderzam nią w parkiet. Nawet nie zauważam, kiedy na trybunach pojawia się mój trener, obserwuje mnie uważnie i nie mówi nic. Chyba wie, że dzisiaj za bardzo mnie wkurzył, żeby odezwać się choćby słowem. Coraz częściej powtarzają mi że kariera strzeliła mi do głowy, że stałam się rozkapryszoną dziewuchą myślącą, że jeśli wygrałam Igrzyska Olimpijskie to jestem nie wiadomo kim. Ale to nie prawda. Zostałam wychowana w inny sposób, sama zresztą też jestem inna, ale ten amerykański natłok, załatwianie spraw, którymi przecież do niedawna jeszcze zajmowali się moi rodzicami i w końcu samotność coraz bardziej zaczęły mnie przytłaczać wywołując u mnie bunt. Przestaje się kontrolować, upadam na parkiet i czuję jak po policzkach spływają mi łzy, nagle czuję jak czyjaś dłoń gładzi mnie po plecach podnoszę głowę i moje zapłakane oczy natrafiają na niebieskie tęczówki Nicolasa. 
- Skąd..
- Kochasz siatkówkę, czasem mam wrażenie, że bardziej niż tenisa, domyśliłem się. - przerywa mi. 
- Przepraszam. - wyduszam ze skruchą ocierając ukradkiem łzy, bo przecież nikt nie może widzieć płaczącej Michaliny Zawadzkiej. 
- To ja przepraszam. - opuszcza głowę. - Co jest ? 
- Nic, naprawdę nic. 
- Przecież widzę. Jesteś zupełnie inna niż na początku, zupełnie inna, kiedy wracasz z Polski. 
- Ludzie się zmieniają trenerze. A w tej branży jest to nieuniknione. - przymrużam delikatnie oczy. 
- Nie wierzę w to. Trochę w tym siedzę, miałem w swojej karierze dużo rozkapryszonych osób, ale żadna z nich nie miała takiego talentu Michaśka. A ja mam wrażenie, że ty w niego wątpisz dlatego jesteś taka. - chwilę zastanawiam się nad sensem jego słów, otwieram usta, żeby zaprzeczyć, ale mój umysł podpowiada mi że to złe. Że tak właśnie jest obawiam się swojej siły, obawiam się swojego talentu, który bez wątpienia posiadam. - A po za tym, przesadzasz z treningami. Jesteś tak przeraźliwie chuda ! 
- To co mam zrobić ? Mam otworzyć drzwi fotografom niech robią co chcą ? Mam żreć ile popadnie !? 
- Nie ! Masz być tą Michaliną, która przyjechała do nas pół roku temu z Polski ! - podnoszę swoje przysłowiowe cztery litery i bez słowa odchodzę w stronę parkingu. Nie interesuję mnie to. Nic mnie już nie interesuję. Co się ze mną dzieję ? Krzyczę na siebie, po raz kolejny w ostatnim czasie. 

Pierwszy mecz. Pierwszy mecz na danym turnieju to czas, którego nie mogę się doczekać, to czas na który czekam. To moment, który uwielbiam. Ale nie dzisiaj, o dziwo nie dzisiaj.
 Ciemna sukieneczka ledwo zakrywa mój tyłek, bidon intensywnie wpija mi się w plecy, ponieważ umieszczony jest w kieszonce z tyłu wdzianka. 
Rzuca pod ławkę czarną torbę od sponsora, w dłonie łapię rakietę i zmierzam za końcową linię. Krótka rozgrzewka zawsze jest dla mnie przymusem, bo po co mi to robić jak dosłownie 2 minuty wcześniej rozgrzałam się na bocznym korcie ? 
Gdy zegarek wybija 17:05 w moje dłonie trafiają dwie żółciutkie piłeczki, jedną wkładam do kieszonki, drugą natomiast celuje w pomarańczowe pole przeciwniczki. To chyba mój rytuał śmieję się, kiedy trafiam asa. Widzę szeroki uśmiech na twarzy Nicolasa. Z niewiadomych przyczyn zaczynam nucić jedną z piosenek Dżemu. Tak, ta muzyka nakręca nawet w najgorszej życiowej chwili. 

Kolejne dni, kolejne mecze, kolejne siatkarskie potyczki oglądane przeze mnie w internecie, kolejne łzy, kolejna bezsensowna wymiana zdań z Nicolasem. Mam dość ? Chce się poddać ? Tak, w tym momencie tak. To życie nie jest wcale usłane różami, nie jest życiem z bajki czy kreskówki jest codzienną gonitwą, codzienną heroiczną walką. Nie tylko z trenerem, nie tylko z samą sobą, ale także z milionami osób na świecie czytającymi te obrzydliwe plotki wypisywane przez szmatławce na mój temat. W tej chwili znów chce być Michalina Zawadzą mieszkanką Rzeszowa, licealistą z marzeniami, których zapewne nigdy nie spełni. Chce znów prawie co sobotę gonić na trening, odwiedzać babcie i pędzić na mecz siatkarzy. Na pojedynek osób, które podziwiam. Chce znów być kochaną i jedyną dziewczyną Powera. Znów chcę najzwyczajniej w świecie przejść po Galerii Rzeszów czy po ulubionych parku. Znów bez żadnych skrupułów móc zepsuć pięć serwisów pod rząd na treningu. Chce znów być nikim. Chce znów być osobą nie rozpoznawalną, ale wiem że to nie możliwe. Wiem, że jeśli powiedziałam "a" muszę dokończyć cały alfabet.

Uderza mnie fala gorąca. Ostro pomarańczowa mączka drażni moje oczy. Przysłuchuję się ostatnim uwagom trenera, piję łyk arbuzowego soku, zaciskam niebieskie paznokcie na ciemno-różowej owijce. Wpatruję się intensywnie w oczy blondynki. Naciągam na nadgarstek opaskę i czekam na serwis Azaranki. 
Atomowa bomba tak można nazwać jej zagrywkę. Zresztą cały pierwszy set, który przegrywam do 2. 
Siadam na ławeczce, delikatnie drapie się po nosie, łykam tabletkę przeciwbólową, ponieważ naderwane mięśnie w placach zaczynają mi coraz bardziej doskwierać  Tak gram z kontuzją, ale Michalina nigdy się nie poddaje. 
Przecieram ostatni raz twarz puchowym ręcznikiem i wracam na kort. 

Przegrywam, odpadam z Australian Open już w ćwierćfinale, ale nie to łamie mi serce, nie to rozrywa mój umysł i gromadzi w moich oczach łzy. To gazeta, którą wręczają mi małe dziewczynki od podawania piłek zaraz po zejściu do szatni...
------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Wiecie co ? Dzisiaj tak przeglądałam sobie niektóre rozdziały i patrzcie co znalazłam : 

"Wiecie co wam powiem ? Może miałam jakiś proroczy sen, ale na stole operacyjnym przyśnił mi się niesamowity atak Oliega i ogromna radość kibiców. Czyżby śnił mi się finał ? : P
A to tak proszę jakby ktoś chciał przeczytać . xd 
Kolejne proroctwo ? 
Nie, no tak serio nie wierzę w takie rzeczy, no ale chciałabym to Mistrzostwo. :D " 

Napisałam to 30 marca. :) Pomyliłam się jedynie w tym, że nie był to atak a zagrywka. xd 
Więc może faktycznie sny z operacji się sprawdzają.. :) 



Martyna Wierzbowska
Partnerka Matta. 

Wiktoryja Azaranka - moja ulubiona tenisistka ! Kocham jej styl gry !  


PRZEPRASZAM ! 
Ale ( tak wiem, nie zaczyna się zdania od "ale" :P )  brak czasu dosłownie mnie zabija ! :P 

KOMENTOWAĆ ! 

ZAPRASZAM O TU ! :)

3 komentarze:

  1. Bardzo się cieszę, że w końcu coś dodałaś. Brak czasu - rozumiem. Jeszcze niedawno mi go brakowało :D
    Pozdrawiam i zapraszam na 21 rozdział

    no_princess ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, a ja wróciłam tydzień temu z obozu z Londynu i muszę teraz nadrabiać zaległości itp. a po za tym koniec roku się zbliża i haruję jak wół. :P haha.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Czyżby Michala chciała się poddać i wrócić?
    Ciekawa jestem co ujrzała w tej gazecie...
    Czekam na kolejny
    Brak czasu chyba teraz przed końcem roku dopada każdego.
    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń