Filetowa sukieneczka podskakuje delikatnie przy każdym kroku, długi, jasny warkocz uderza o plecy przy każdym skłonie, kropelka potu spływa po zarumienionym policzku, błyszczące oczy połyskują jeszcze bardziej, przyśpieszony oddech, szybkie bicie serca, brazylijska, gorąca pogoda rozpala moje ciało, a atmosfera panująca na korcie dostarcza mi jeszcze więcej emocji. Widzę uśmiechnięte twarze rodziców, Michała, Zbyszka, Asi i Andrei. Zaciskam mocno zęby, kiedy kieruję się za końcową linię. Spoglądam na Kerber, która z wielkim skupienie odbija piłeczką o kort. Wiem, że się mnie boi. I ta świadomość jeszcze bardziej mnie napędza. Podskakuje i cichutko piszczę nie mogąc powstrzymać adrenaliny.
Przymruża oczy, podrzuca piłeczkę, wygina się w łuk i uderza. Piłeczka odbija się od mojego naciągu i trafia w końcową linię. Zaciskam pięść w geście triumfu. 1:0 w setach dla mnie. Spuszczam głowę i swoje kroki kieruję w stronę ławeczki. Nagrzane drewno parzy moje odkryte uda. Chłodna woda odpręża mój zaciśnięty z nerwów przełyk. Mierzę wzrokiem każdy centymetr kortu, badam każdą twarz niczym lekarz. Okrzyki widowni, śmiech sędziny wpatrującej się w małą dziewczynkę, zestresowany wyraz twarzy chłopca od podawania ręczników. Mecz o brąz Igrzysk Olimpijskich 2016, Michalina Zawadzka Angelique Kerber, Niemka polskiego pochodzenia.
Mijają sekundy, minuty, punkty i gemy. Chwile tak istotne. Chwile, w którym na całym świecie dzieją się wszystkie możliwe rzeczy. Niektórzy śpią, inni się rodzą, umierają, cierpią, płaczą, śmieją się, jedzą, piją, kochają się, krzyczą. Niektórzy oglądają kanał sportowy, wpatrzeni w dwie zawodniczki. Dwie o podobnych umiejętnościach, dwie o tych samych szansach na wygraną, dwie o wielkim talencie, dwie marzące o wygranej. Jedną z nich jestem ja.
Podskakuje delikatnie, przypatrując się Michałowi. Zaciska kciuki uśmiechając się do mnie. Chwytam w dłonie dwie piłeczki. 5:3 dla mnie. Podrzucam piłeczkę, wyginam się w łuk i z piskiem z całej siły w nią uderzam. As !
- Kurwa mać. - klnę pod nosem, zaciskając oczy. 15:0. Wyjmuję drugą piłeczkę z kieszeni fioletowej sukieneczki. Wpatruję się w nią, porównując biały kolor lakieru do paznokcie do jej ostrego odcienia żółci. Gładzę kciukiem jej postrzępione włoski, czytam widoczny napis. Przekręcam ją w dłoni, przenosząc wzrok na rywalkę. Stoi. Stoi niczym czołg i czeka na atak. Czeka na wymierzony w nią cios. Ale ja wcale nie kieruję piłeczki w nią. Kierują ją w linię. As ! 30:0. Ściskam kciuki, przymykam oczy, szum milknie. Jestem ja, piłeczka. Pierwszy trening. Sześcioletnia przestraszona dziewczynka z milionem problemów. Rakieta pożyczona od sąsiadki, bo na tą swoją prawdziwą nie było nas stać. Pokrzepiający uśmiech mamy wspominającej słowa. Tak znaczące słowa.
Wygięcie, podrzut, uderzenie, As !
Ludzkość wstrzymuje oddech. Setki tysięcy kibiców- pasjonatów na całym świecie wpatrzonych w ekran, gdzie dwie zawodniczki toczą bój.
Cisza. Niewymuszona, prawie że niemożliwa cisza. A w niej mój ciężki oddech, dźwięk odbijanej piłeczki o kort, spływająca po czole kropla potu, stukot butów, kroki. Kroki za końcową linie. Wszystko się zamazuje, zostaje siatka, piłeczka ja i Kerber. Jej przestraszony, zawiedziony wyraz twarzy. Jej sklejone potem włosy, jej pociągnięcia nosem, jej zmarszczone czoło.
Ja. Z podniesioną głową, bólem w prawej łydce, popsutym jasnym warkoczem, chęcią wygrania, marzeniami, którymi się kieruję.
Oddech. Krok. Oddech. Wyrzut piłeczki. Oddech. Wygięcie. Oddech. Uderzenie. Oddech. As. Oddech. Pisk. Oddech.
Upadam. Upadam tak jak cztery lata temu. Płaczę śmiejąc się jednocześnie. I nagle jakby ktoś włączył głośnik. Znów słyszę odgłosy dobiegające z trybun. Krzyki. Moje imię rozbrzmiewa na całym korcie. Wstaje i nie myśląc nad tym co robię biegnę w stronę boxu dla bliskich. Po chwili rzucam się Michałowi na szyje. Wtulając się w jego ciało, śmieje mu się do ucha. Wygrałam. Tak po prostu wygrałam.
Ceremonia dzieję się trochę jak przez mgłę. Na pierwszym miejscu staje Caroline Wozniacki, na drugim pokonana dziś przez Karole jak zwykłam ją nazywać Petra Kvitova, na trzecim ja. Tak po prostu ja. Brązowy talerz jak i medal połyskuje w świetle kolorowych reflektorów czuję się trochę jak gwiazda. Chichocze ze swojego porównania. Niesamowite. Tylko to nasuwa mi się na myśl. Brązowa medalistka Igrzysk Olimpijskich 2016.
Na początku września wyjeżdża Michał wraz ze Zbyszkiem i Asią. I znów zostaje sama. Treningi i kolejne turnieje zasypują mój czas. W styczniu wygrywam swój pierwszy w życiu wymarzony Australian Open, a z Melbourne wracam brązowa niczym czekoladka czym rzucam się jeszcze bardziej w oczy w zimnym i zaśnieżonym Rzeszowie. Zima w tym roku nas nie rozpieszcza czym pieczętuje jeszcze moja zwichnięta kostka. "Michalina Zawadzka poślizgnęła się na lodzie" tak w lutym głosiły wszystkie nagłówki w gazetach. Na szczęście już w maju wygrywam kolejny z rzędu francuski turniej Rolanda Garrosa, na którym spotykam Norę która oficjalnie zostaje projektantką moich sukienek meczowych. Dzień przed wyjazdem na Wimbledon po pierwsze dowiaduje się że na 2 tygodnie przed weselem Bartmanów wyjeżdżam z Miśkiem na Jamajkę, a po drugie dostaje zaproszenie na ślub. Kogo ? Dagi i Powera. Śmiesznie, ale prawdziwe. W czerwcu pieczętuję moją wysoką formę jeszcze bardziej odskakując rywalkom w rankingu wygrywając Wimbledon. A po mimo paru spięć, kilku większych kłótni wciąż zachwycam się, wciąż na nowo poznaje Michała i z dnia na dzień kocham go coraz bardziej mimo iż dziś znam więcej jego zalet i wa niż jeszcze 5 lat temu.
I nawet nie wiem, kiedy mija 11 miesięcy, a ja stoję wraz z Michałem na rzeszowskich lotnisku i oczekuję lotu do jamajskiego Kingston.
--------------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam, że w pewien sposób zawiesiłam bloga. Musiałam sobie coś ułożyć. Musiałam coś przemyśleć. Dowiedziałam się że mój chłopak przeprowadza się do Szwecji. Musiałam odciąć się od wszystkiego. Przepraszam.
1 miesiąc, 1 miesiąc na to aby się pożegnać,1 miesiąc aby bezustannie mówić sobie Kocham, 1 miesiąc aby się sobą nacieszyć,1 miesiąc na przeżycie każdej chwili razem, tylko 1 miesiąc
aby Cię przytulać, aby Cię całować. Tylko i wyłącznie jeden krótki miesiąc, 30 krótkich dni, które muszę nam wystarczyć.
Przymruża oczy, podrzuca piłeczkę, wygina się w łuk i uderza. Piłeczka odbija się od mojego naciągu i trafia w końcową linię. Zaciskam pięść w geście triumfu. 1:0 w setach dla mnie. Spuszczam głowę i swoje kroki kieruję w stronę ławeczki. Nagrzane drewno parzy moje odkryte uda. Chłodna woda odpręża mój zaciśnięty z nerwów przełyk. Mierzę wzrokiem każdy centymetr kortu, badam każdą twarz niczym lekarz. Okrzyki widowni, śmiech sędziny wpatrującej się w małą dziewczynkę, zestresowany wyraz twarzy chłopca od podawania ręczników. Mecz o brąz Igrzysk Olimpijskich 2016, Michalina Zawadzka Angelique Kerber, Niemka polskiego pochodzenia.
Mijają sekundy, minuty, punkty i gemy. Chwile tak istotne. Chwile, w którym na całym świecie dzieją się wszystkie możliwe rzeczy. Niektórzy śpią, inni się rodzą, umierają, cierpią, płaczą, śmieją się, jedzą, piją, kochają się, krzyczą. Niektórzy oglądają kanał sportowy, wpatrzeni w dwie zawodniczki. Dwie o podobnych umiejętnościach, dwie o tych samych szansach na wygraną, dwie o wielkim talencie, dwie marzące o wygranej. Jedną z nich jestem ja.
Podskakuje delikatnie, przypatrując się Michałowi. Zaciska kciuki uśmiechając się do mnie. Chwytam w dłonie dwie piłeczki. 5:3 dla mnie. Podrzucam piłeczkę, wyginam się w łuk i z piskiem z całej siły w nią uderzam. As !
- Kurwa mać. - klnę pod nosem, zaciskając oczy. 15:0. Wyjmuję drugą piłeczkę z kieszeni fioletowej sukieneczki. Wpatruję się w nią, porównując biały kolor lakieru do paznokcie do jej ostrego odcienia żółci. Gładzę kciukiem jej postrzępione włoski, czytam widoczny napis. Przekręcam ją w dłoni, przenosząc wzrok na rywalkę. Stoi. Stoi niczym czołg i czeka na atak. Czeka na wymierzony w nią cios. Ale ja wcale nie kieruję piłeczki w nią. Kierują ją w linię. As ! 30:0. Ściskam kciuki, przymykam oczy, szum milknie. Jestem ja, piłeczka. Pierwszy trening. Sześcioletnia przestraszona dziewczynka z milionem problemów. Rakieta pożyczona od sąsiadki, bo na tą swoją prawdziwą nie było nas stać. Pokrzepiający uśmiech mamy wspominającej słowa. Tak znaczące słowa.
Wygięcie, podrzut, uderzenie, As !
Ludzkość wstrzymuje oddech. Setki tysięcy kibiców- pasjonatów na całym świecie wpatrzonych w ekran, gdzie dwie zawodniczki toczą bój.
Cisza. Niewymuszona, prawie że niemożliwa cisza. A w niej mój ciężki oddech, dźwięk odbijanej piłeczki o kort, spływająca po czole kropla potu, stukot butów, kroki. Kroki za końcową linie. Wszystko się zamazuje, zostaje siatka, piłeczka ja i Kerber. Jej przestraszony, zawiedziony wyraz twarzy. Jej sklejone potem włosy, jej pociągnięcia nosem, jej zmarszczone czoło.
Ja. Z podniesioną głową, bólem w prawej łydce, popsutym jasnym warkoczem, chęcią wygrania, marzeniami, którymi się kieruję.
Oddech. Krok. Oddech. Wyrzut piłeczki. Oddech. Wygięcie. Oddech. Uderzenie. Oddech. As. Oddech. Pisk. Oddech.
Upadam. Upadam tak jak cztery lata temu. Płaczę śmiejąc się jednocześnie. I nagle jakby ktoś włączył głośnik. Znów słyszę odgłosy dobiegające z trybun. Krzyki. Moje imię rozbrzmiewa na całym korcie. Wstaje i nie myśląc nad tym co robię biegnę w stronę boxu dla bliskich. Po chwili rzucam się Michałowi na szyje. Wtulając się w jego ciało, śmieje mu się do ucha. Wygrałam. Tak po prostu wygrałam.
Ceremonia dzieję się trochę jak przez mgłę. Na pierwszym miejscu staje Caroline Wozniacki, na drugim pokonana dziś przez Karole jak zwykłam ją nazywać Petra Kvitova, na trzecim ja. Tak po prostu ja. Brązowy talerz jak i medal połyskuje w świetle kolorowych reflektorów czuję się trochę jak gwiazda. Chichocze ze swojego porównania. Niesamowite. Tylko to nasuwa mi się na myśl. Brązowa medalistka Igrzysk Olimpijskich 2016.
Na początku września wyjeżdża Michał wraz ze Zbyszkiem i Asią. I znów zostaje sama. Treningi i kolejne turnieje zasypują mój czas. W styczniu wygrywam swój pierwszy w życiu wymarzony Australian Open, a z Melbourne wracam brązowa niczym czekoladka czym rzucam się jeszcze bardziej w oczy w zimnym i zaśnieżonym Rzeszowie. Zima w tym roku nas nie rozpieszcza czym pieczętuje jeszcze moja zwichnięta kostka. "Michalina Zawadzka poślizgnęła się na lodzie" tak w lutym głosiły wszystkie nagłówki w gazetach. Na szczęście już w maju wygrywam kolejny z rzędu francuski turniej Rolanda Garrosa, na którym spotykam Norę która oficjalnie zostaje projektantką moich sukienek meczowych. Dzień przed wyjazdem na Wimbledon po pierwsze dowiaduje się że na 2 tygodnie przed weselem Bartmanów wyjeżdżam z Miśkiem na Jamajkę, a po drugie dostaje zaproszenie na ślub. Kogo ? Dagi i Powera. Śmiesznie, ale prawdziwe. W czerwcu pieczętuję moją wysoką formę jeszcze bardziej odskakując rywalkom w rankingu wygrywając Wimbledon. A po mimo paru spięć, kilku większych kłótni wciąż zachwycam się, wciąż na nowo poznaje Michała i z dnia na dzień kocham go coraz bardziej mimo iż dziś znam więcej jego zalet i wa niż jeszcze 5 lat temu.
I nawet nie wiem, kiedy mija 11 miesięcy, a ja stoję wraz z Michałem na rzeszowskich lotnisku i oczekuję lotu do jamajskiego Kingston.
--------------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam, że w pewien sposób zawiesiłam bloga. Musiałam sobie coś ułożyć. Musiałam coś przemyśleć. Dowiedziałam się że mój chłopak przeprowadza się do Szwecji. Musiałam odciąć się od wszystkiego. Przepraszam.
1 miesiąc, 1 miesiąc na to aby się pożegnać,1 miesiąc aby bezustannie mówić sobie Kocham, 1 miesiąc aby się sobą nacieszyć,1 miesiąc na przeżycie każdej chwili razem, tylko 1 miesiąc
aby Cię przytulać, aby Cię całować. Tylko i wyłącznie jeden krótki miesiąc, 30 krótkich dni, które muszę nam wystarczyć.