niedziela, 17 marca 2013

Rozdział ósmy



Pomarańczowa mączka, błyski aparatów, ciemnoszary strój rywalki, przyjemna w dotyku rączka zielonej rakiety, nierówny oddech, przyśpieszone bicie serca, niewyraźne słowa w ulubionej piosence brzmiącej w słuchawkach, różnojęzyczne krzyki kibiców, szum w głowie, uśmiechy dodające otuchy przyjaciół i rodziny, zestresowany wzrok trenera i ja. Siedząca na ławce pierwsza w historii tak młoda tenisistka grająca w finale Igrzysk Olimpijskich.
 Orzeźwiam spierzchnięte wargi wodą, wsłuchując się w słowa wokalisty i chociaż wiem że powinnam pójść się rozgrzewać to nadal siedzę. Siedzę próbując wyrzucić z umysłu wczorajszy, druzgocący mecz siatkarzy, problemy dotyczące Nory i Dagi, nieszczęśliwą i niepotrzebną miłość do Powera. Próbuję to zrobić, ale na marne, dlatego zdejmuję słuchawki, poprawiam białą sukieneczkę i szarym obuwiem drepcze po korcie. 

Długi, irytujący gwizdek pani w kapeluszu drażni moje uszy, potem jaskrawa piłeczka idealnie wpada w białą linię. Tak, as serwisowy Sereny Williams. Wzdycham, po czym czekam na kolejny morderczy serwis najlepszej tenisistki świata. Przymrużam oczy obserwując każdy jej ruch, wygięcie w łuk, podrzut piłeczki, mocne uderzenie jaskrawej baboli w naciąg. Szybuje, szybuje, odbija się o pomarańczowe pole aby po chwili obić mój naciąg. Serena przebija na moją stroną siatki, a ja jak to określają media "śmiertelnym forehandem" kończę akcje na końcowej linii. Zaciskam mocniej dłoń na rakiecie, kiedy słyszę brawa publiczności. 
Nawet nie zdążam zorientować się kiedy kończy się pierwszy set. I to nie ja jestem w nim zwyciężczynią, to nie ja schodzę z boiska z podniesioną głową. Tą osobą jest wiecznie uśmiechnięta, ciemnoskóra Serena. 
Siadam na ławce, przecieram twarz białym ręcznikiem, usta schładzam zielonkawym napojem, nakładam na uszy słuchawki, po czym zamykam oczy. Koncentruje się, łapie myśli, które gdzieś mimo mojego sprzeciwu chcą odlecieć, uspokajam się jednocześnie buzując i zyskując energię. Ze słowami piosenki mieszają się słowa Kubiaka " Michala, proszę wygraj to, wygraj to dla nas, dla kibiców siatkówki, dla całej Polski. ". Jego słowa dodają mi energii i mocy, bo przecież Michala nigdy się nie poddaje. Odkładam słuchawki, układam w dłoniach rakietę przypominając sobie chwilę, kiedy miałam ją w dłoniach po raz pierwszy. Była ona wtedy taka duża ja natomiast byłam malutka i za namową pewnej kobiety poszłam na pierwszy trening. Z dnia na dzień tenis stał się całym życiem, lekiem na wszystko, ucieczką od otaczającego świata. Nawet nie pamiętam chwili kiedy pojęłam, że to właśnie z nim chce wiązać swoją przyszłość,ale wtedy nie wierzyłam, że dojdę tak daleko, że dojdę do wielkiego finału Igrzysk Olimpijskich. 

Drugi set zaczyna się szczęśliwie dla mnie, ponieważ już po 60 minutach prowadzę 4:2 w gemach, kiedy to schodzę na przerwę. Popijając z bidonu wodę zauważam na trybunach te, na które zawsze mogę liczyć mimo tego, że czasem powiem za dużo, że czasem je zranię i zgniotę swoimi słowami czy czynami to one i tak zawsze są ze mną i mnie wspierają. Patrzę na nie i wyczekuje jakiegoś gestu z ich strony. I po chwili widzę uśmiechniętą Dagę i Norę patrzącą w moją stronę. Kiedy z powrotem kieruje się za końcową linię zauważam dwa kciuki każdej z przyjaciółek podniesionych w górę. Uśmiechnięta staje za końcową linię i wiem, że musi być dobrze. I mam rację, bo po chwili skaczę i cieszę się niemiłosiernie, ponieważ drugi set kończy się moim zwycięstwem przy stanie 6:3.  

Dopiero po pierwszym przeze mnie przegranym gemie orientuje się o jak wielką stawkę gram, o jak wielkie trofeom będę grać przez najbliższe parędziesiąt minut. Wbijam czerwone paznokcie w miękką rączkę rakiety, zaciskam oczy próbując pozbyć się łez, przegryzam wargę czując krew w ustach. Tak przegrywam, przegrywam mimo, że tak bardzo się staram, mimo że walczę i przestać nie zamierzam. 

Smaruję dłonie kremem, aby z większą łatwością utrzymać rakietę, kiedy wybija 19. Następnie mój wzrok kieruję się na tablicę wyników, na której chcąc czy nie chcąc widnieje trójka dla rywalki i jedynka dla mnie. Michala weź się w garść wygraj te dwa gemy, a potem jakoś pójdzie. Krzyczę na siebie i jednocześnie modlę się w duchu, abym mogła spełnić marzenia swoje, i abym mogła spełnić obietnicę daną Kubiakowi. Widzę zdenerwowany uśmiech mojej mamy i to on dodaje mi energii, bo patrząc na nią wiem jak bardzo tego pragnie, że mimo iż siedzi ode mnie paręnaście metrów to duchem i wiarą jest przy mnie. Bo, przecież dziecko nie rezygnuję z chodzenia tylko dlatego, że kilka razy się przewróciło i ja także nie zamierzam się poddać, tylko dlatego, że teraz przegrywam ! 

Dostaje w dłonie dwie jaskrawożółte piłeczki, jedną układam w kieszeni drugą przekręcam w chudych palcach czytając biały napis. Skupiam się tak szalenie. Zaciskam dłoń na piłeczce, marszczę brwi, przyglądam się przeciwniczce, podrzucam babole wyginając się do tyłu, następnie z jak największą siłą wywołując krzyk w krtani serwuję piłeczką w białą linię. As ! Zaciskam zęby, wykonując tą samą czynność jeszcze następnie trzy razy. 
Czuję, że ten gem jest przełomowy, widzę na twarzy Williams strach, przerażenie, ponieważ wygrywam. Wygrywam go 40:0 samym serwisem. 
Kolejne 5 gemów kojarzy mi się jedynie z huśtawką, raz ja jestem na górze raz moja przeciwniczka. 

DLA POLSKI, DLA POLSKI - krzyczę w myślach patrząc na małego orzełka na sukience. Podrywam się gwałtownie z ławeczki, oblewając się wodą na odgłos gwizdka sędziny. Nerwowe śmieję się ze swojego wyczynu, po czym kieruje wzrok na swoich najbliższych. Jaki jest ? Na pewno zagubiony, moje brązowe oczy świdrują każdy milimetr twarzy trenera, fizjoterapeuty, mamy, taty, Nory, Dagi. Każda rysa jest przez ułamek sekundy zmierzona, wyliczona i przebadana. W każdym milimetrze skóry próbuję znaleźć jakąś siłę, pocieszenie, pewność, cokolwiek byleby tylko to wygrać. 
Szósty gem zaczyna się bardzo nerwowo z obu stron siatki, ale to ja wytrzymuje ku zdziwieniu wszystkich tę presję. 
Siadamy obie na ławeczkach i przez 90 sekund zastanawiam się co właściwie czuję. Po pewnym momencie dochodzę do wniosku, że nic chyba wszystkie uczucia zabite są przez stres, zdenerwowanie, bezradność,ale jak można czuć bezradność trzymając w dłoni rakietę i piłeczkę ? 

Gema zaczynam serwisem w siatkę, w duchu dziękuję temu który wymyślił ową zasadę, że w tenisie po zepsutym serwisie serwuję się jeszcze raz. Uśmiecham się nerwowo, zamachuję się i idealnie piłeczka wpada w boisku Williams. 
Wciągam powietrze, wypuszczam powietrze, głuchnę, bo przez chwilę nie słyszę wrzawy panującej na korcie. Czuję jak po moim policzku spływa kolejna kropla potu, przecieram ją białą opaską położoną na prawym ręku po czym serwuję jeszcze raz. 



Jaskrawo żółta kauczukowa babola obija mój naciąg, po czym szybuje. Przez chwilę czuję się jak w filmie mam wrażenie, że wszyscy i wszystko nagle stanęło w miejscu. Delikatne, słone krople potu spływają po zarumienionym policzku, ręce pieką od trzygodzinnego zaciskania rakiety, tłum cichnie, a ja wpatruję się w przerażoną twarz czarnoskórej, wiem, że to koniec wiem, że teraz się podda, że teraz mimo doświadczenie pęknie jak bańka mydlana po zderzeniu z dziecięcym palcem. I mam rację piłeczka wpada idealnie w białą końcową linię, a ja czuję jak opadam z sił, zaciskam oczy próbując powstrzymać łzy, ale i to nie pomaga, czuję jak pomarańczowa mączka wbija mi się w łydki. Głowa ląduje tuż za końcową linią, a ja leżę, leże nie przejmując się tym, że cały świat na mnie patrzy i w tym momencie przypominam sobie, że moją zasadą jest nie upadać, ale po chwili uświadamiam sobie, że w tym momencie, w momencie kiedy spełniam swoje marzenia i najśmielsze sny nie liczą się zasady, nie liczy się nic. Do rzeczywistości doprowadza mnie uścisk Sereny, wstaję po czy mimo tego, że tak rzadko okazuje uczucia wtulam się w nią niczym małe dziecko stęsknione za pierworodną.
Jesteś wielka ! – szepcze mi do ucha wicemistrzyni olimpijska.
-  Nie, to ty jesteś niesamowita.
Wiesz, dzisiaj kiedy traciłam siły, a ty miałaś ich tak dużo doszłam do wniosku, że będziesz najlepszą tenisistą świata. – teraz już krzyczy wesołym głosem do ucha próbując przekrzyczeć wiwatujący moje imię tłum. Na te słowa ja Michalina Zawadzka najmłodsza Mistrzyni Olimpijska rumienię się, tak bardzo się rumienię.

„W locie” przecieram twarz miękkim, biały ręcznikiem, pije łyk pomarańczowego soku, z rakietą w dłoni mimo zmęczenia biegnę ku Norze, Dadze, rodzicom, trenerom i wszystkim najbliższym. Z gracją przeskakuję metalową barierkę po czym z płaczem, niesamowitymi motylami w brzuchu i uśmiechem na twarzy ściskam ich wszystkim. Całuję, przytulam, głaszcze i śmieję im się do uszu.
Kocham ich, kocham ich wszystkich, bo wiem jak wiele każde z nich poświęciło żebym stała w miejscu, w którym aktualnie się znajduję. Wiem jak wiele musieli stracić, pokonać przeciwności losu, abym to ja mogła spełnić swoje marzenia. Faktycznie nie zawsze jest między nami fantastycznie i niesamowicie, tak często się kłócimy, wyzywamy, czasem nawet bije, wściekamy i odchodzimy żałując w głębi duszy tego co się wydarzyło, ale zawsze znajdą dla mnie czas, zawsze poświęcą się dla mnie gdy zacznę upadać, tracić nadzieję, będą przy mnie gdy wszyscy i wszystko dla mnie zniknie, przestanie istnieć i chyba za to tak naprawdę ich kocham, za to że są mimo wszystko. 

Pamiętasz jak czułaś się w momencie, kiedy pierwszy raz się zakochałaś ?
Cały świat wydawał się nienaturalnie piękny, kolorowy, fantastyczny, zapominałaś o całym świecie liczyłaś się tylko ty i on. Pamiętasz te motyle ? Nie, nie chodzi mi o kolorowe latające zwierzątka, chodzi mi o ten często irytujący, wnerwiający, ale przyjemny ból w brzuchu na jego widok.
Tak, tak czuje się ja na najwyższym stopniu podium z złotym medalem na szyi, bukietem czerwonych róż w dłoni, tak kocham czerwone róże, ale która kobieta ich nie uwielbia ? Po policzkach, któryś raz w przeciągu ostatnich miesięcy spływają łzy, na twarzy gości uśmiech jaki nigdy na niej się nie pojawiał, a w uszach brzmi jakże znana mi melodia. Z krtani mimo tego, że jest zawiązana ze szczęścia wydobywają się słowa, których uczyłam się w podstawówce
„Marsz, marsz Dąbrowski..”

Z impetem zeskakuję z podium i swoje kroki kieruję do mężczyzny w czerwonym smokingu. 
- Po pierwsze gratuluję złota olimpijskiego. 
- Dziękuję. - cieszę się jak idiotka do kamery.
- Jak to jest wygrać z tak niesamowitą zawodniczką drugi raz w przeciągu miesiąca ? 
- Nadal nie mogę w to uwierzyć. - mówię śmiejąc się. 
- Czym dla Ciebie jest to złoto ? 
- Jest spełnieniem marzeń, zapłatą za wyrzeczenia i lata ciężkiej pracy, jest moim snem. - mówię rozmarzonym głosem. 
- W takim razie jeszcze raz gratuluję złota olimpijskiego ! 
 - Dziękuję, i dziękuję całej mojej rodzinie, która zawsze wspierała mnie w tym co robiłam  przyjaciołom, którzy nigdy we mnie nie zwątpili i całemu sztabowi. A ten medal dedukuje dwunastu niesamowitym facetom, którzy wyciągnęli mnie na początku tych igrzysk z dołka. I dla mnie to oni są największymi zwycięzcami tej olimpiady chociaż już odpadli. 
- O kim mówisz ? - pyta prowadzący. 
- Mam w życiu dwie pasje jedną jest tenis, drugą siatkówka. I to właśnie siatkarzom dedykuję ten medal. - mówię czując jak do oczu napływają mi łzy. 

Następnie wszystko dzieję się jak chińskim pociągu - niesamowicie szybko. Jeden wywiad, drugi, paręset autografów, miliony błysków aparatów, uścisków, gratulacji, śmiechu, łez. Godzinę po zakończeniu finałowego meczu wchodzę pod prysznic, puszczając sobie jedną z ulubionych piosenek. Jak się czuję ? Chyba sama jeszcze nie wiem, chociaż wiem że wygrałam, chociaż wiem, że spełniłam swoje marzenia to chyba jeszcze to do mnie nie dotarło. 
Ubrana w reprezentacyjny dres i z bordowymi słuchawkami na uszach zmierzam w stronę samochodu po drodze zostawiając czarne maźnięcia w zeszytach fanów. Fanów ? Chyba źle to określiłam, bo jak w wieku 18 lat można mieć fanów ? Na samą myśl o tym na mojej twarzy maluję się niebywały uśmiech.
 Rzucam torbą do bagażnika i ze złotym medalem na szyi siadam z tyłu busa, widzę spojrzenia swoich najbliższych. Zaczynam się śmiać, a oni rzucają mi się na szyje. 
- Kochanie jesteś najlepsza ! - krzyczy rozbrajającym piskliwym głosem moja mama. 
- Jestem z Ciebie dumny. - mówi tata. I już wiem, że zrobiłam coś niesamowitego, bo niecodziennie od  twardego i mało wrażliwego ojca dostaje się taki komplement. Tak ja mogę nazwać to komplementem. 
W połowie drogi do wioski widzę w oczach najbliższych łzy. Łzy szczęścia, wzruszenia, dumy, zadowolenia. Wiesz jak to jest robić to co się kocha i jednocześnie wywołując wśród innych łzy, łzy szczęścia ? Ja wiem, i chyba nie może być nic piękniejszego.




--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Cześć. ;3
Wpis długi może trochę nużący i chwilami kompletnie bezsensowny. Pisałam go parę dni ze względu na brak czasu więc możliwe że wyda się troszkę posklejany za co przepraszam. 
Jakoś nie mam weny na długą notkę pod tym postem, więc do zobaczenia niedługo ( mam nadzieję). 

Idalia <3 



P.S 
Ten rozdział dedykuje jednej z ważniejszych osób w moim życiu, która urodziny obchodziła w tym tygodniu i szczerze powiedziawszy jedyna osoba z mojego realnego świata, która wie że piszę cokolwiek. xd 
Siostrzyczko kocham Cię i wszystkiego co najlepsze ! :)

8 komentarzy:

  1. Bardzo fajny ten rozdział. Tak dobrze wszystko opisałaś, że miałam wrażenie jakbym oglądała ten mecz na żywo... :D Czekam na następny.

    Pozdrawiam, no_princess :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Miałam taki zamiar, więc cieszę się, że mi się udało :)

      Usuń
  2. Super rozdział. Idealnie opisałaś wszystkie uczucia, które towarzyszyły Michali! Miałam wrażenie jakby była na jej miejscu :). To teraz jeszcze siatkarze muszą jej pogratulować :). I dobrze, że słowa Miśka tak wbiły się jej do głowy ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Misiek podziałał jakiś na Michale. Chwała mu za to :P
    Super.
    Czekam na kolejny!

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej, jestem Ci przeogromnie wdzięczna, że skomentowałaś mój blog i...zostawiłaś adres do swojego. Jest genialny! Dziewczyno, masz niesamowity talent do pisania, wszystko jest mega realistycznie, do tego realizujesz fajny pomysł. Ani trochę nie przysnęłam czytając Twoje notki. Nadrobiłam już wszystko i zaraz dodam się do zakładki "informowani", gdyż jestem ciekawa, jak to wszystko potoczy się dalej :)

    Jadę od początku. Michala ma wielkie szczęscie. Dzięki swojej miłości do sportu może cieszyć się z takich możliwości, jak właśnie opisany przez Ciebie wyjazd do Londynu na Olimpiadę, sukcesy, które zdobywa, typu Wimbledon. Staje na równi tym wielkim sportowcom, którzy w jej oczach są czymś niebywałym... a tak naprawdę sama do tych "niebywałych" osób należy. :)
    Do tego taki kontakt z siatkarzami achhh <3

    Jeszcze raz dziękuję za odwiedzenie mojego bloga i zapraszam na dwa nowe rozdziały, bo zauważyłam, że skomentowalas post, po którym zaraz dodałam notkę ;)
    Tylko nie uśnij czytając je ;)

    Pozdrawiam,
    naranja-vb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Siema, siema ! :)
      To ja jestem Ci przeogromnie wdzięczna, że dołączyłaś do Tych, którzy mojego bloga już czytają ! ;3
      Dziękuję za te miłe słowa, bo jak sama zapewne wiesz takie słowa dodają niezłego kopa do dalszego pisania :P A po za tym tymi słowami sprawiłaś, że na mojej twarzy pojawił się ogromny uśmiech ! :)

      A przy Twoim blogu na 100% nie usnę bo jest naprawdę świetny :D
      Pozdrawiam
      Idalia . :)

      Usuń
    2. Oj tak, każdy komentarz daje wiele pozytywnej energii i motywacji do pisania :) Proste słowa a potrafią zdziałać cuda! :)

      W takim razie zapraszam Cię po raz kolejny do siebie, bo znów skrzebnęłam to i owo. :)

      Pozdrawiam :)

      Usuń